— Ależ do kroćset... mecenasie, to nie jest Pomulski ale Moulard; mecenas masz chyba słuch jeszcze krótszy od wzroku!...
— A... a... przecież wyraźnie zdawało mi się, że pan dobrodziej mówisz: Pomulski.
— Mówiłem: pan Moulard, a nie Pomulski! Ale mniejsza o to; proszę mecenasa na słówko!
To rzekłszy, opiekun mój wyprowadził p. Opryszkiewicza do pierwszego pokoju, i obserwując mię ciągle przez drzwi, mówił z nim długo, poczem pożegnał się i wyszedł.
— Bardzo mi miło powitać w moim domu tak dystyngwowanego kawalera — odezwał się do mnie p. Opryszkiewicz, wracając z konferencyi z p. Klonowskim. — Pozwoli pan, abym pana zapoznał z mojemi córkami?
Co tu czynić? Skoczyć przez okno do ogrodu, a potem na ulicę, czy wywrócić szanownego mecenasa i wybiedz drzwiami? Wszystko to da się łatwiej powiedzieć lub pomyśleć, niż zrobić. Nadto, mecenas trzymał mię silnie za rękę i popychał mię raczej, niż prowadził, do dalszych swoich apartamentów, nie czekając odpowiedzi z mojej strony. Weszliśmy tedy do drugiego salonu, gdzie zastaliśmy dwie panny, zajęte krosienkami. Nie wiem, czy były w istocie ładne, bo nie widziałem ich nigdy później, a w wieku, w którym byłem, cała płeć piękna od lat piętnastu do czterdziestu wydaje nam się piękną w istocie, albo wydawała nam się tak przynajmniej za moich czasów, teraz zaś młodzieńcy mają już ponoś gust wybredniejszy. Zresztą; nie przypatrywałem się wcale córkom szanownego mecenasa.
— Milciu, Gieńciu, przedstawiam wam tu pana... pana... Müllera, kuzyna i pupila mego szanownego klienta, hrabi Klonowskiego. Starajcie się, aby się nie znudził w waszem towarzystwie, ja wrócę natychmiast.
Ukłoniłem się damom zimno i sztywnie, jakby tego nie mógł był wykonać lepiej prawdziwy kuzyn prawdziwego hrabiego. Damy powstały, skłoniły się ceremonialnie i prosiły, bym usiadł. Nie miałem najmniejszej ochoty do tego, ale cóż było robić. Na kominku zegar wskazywał, że było
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/149
Ta strona została przepisana.