już blisko czwartej po południu, wieczorem mieliśmy odjeżdżać; kiedyż znajdę czas, aby być u państwa Wielogrodzkich!
— Pan... z daleka przybywa? — zapytała panna Milcia.
— Nie, pani. — Przerwa pół minuty w rozmowie.
— Mamy nieznośne upały — skonstatowała panna Gieńcia.
— Tak, pani. — Znowu pół minuty straconej. Boże, co tu począć! Niepotrzebnie wymagał odemnie p. Klonowski słowa honoru, że się nie zakocham, zbierało mi się więcej na płacz, niż na miłość. Wtem z salonu, do którego wrócił był p. Opryszkiewicz, dało się słyszeć donośne chrapanie. Domyśliłem się, że mecenas, oddawszy mię pod straż swoich córek, usnął, marząc o kontrakcie kupna i sprzedaży Milówki i o konsensie tabularnym na Strohiczyn. Myśl genialna przyszła mi do głowy. Wstałem, skłoniłem się równie niegrzecznie jak przy wejściu, i rzekłem:
— Panie pozwolą... bym miał jeszcze nieraz przyjemność...
Geńcia i Milcia spojrzały po sobie, i zapewne długo jeszcze W niemem zadziwienia patrzały jedna na drugą, ale ja tego nie widziałem, bo w jednem oka mgnieniu byłem za drzwiami. Na palcach minąłem mecenasa, który nie przebudził się na szczęście, w kancelaryach skłoniłem się protekcyonalnie dependentom, i wyszedłem na ulicę. Tu dopiero odetchnąłem i szybkim krokiem puściłem się ku mieszkaniu państwa Wielogrodzkich, zadziwiając Żarnów moim pośpiechem i uśmiechem na mojej twarzy. Śmiałem się zwrażenia, jakie musiałem zrobić na córkach p. Opryszkiewicza, i z figla, którego wypłatałeąm mojemu opiekunowi. Nadeptałem po drodze na nogę pieskowi p. Buschmüllerowej, która — mię nie poznała, choć przeszedłem tuż koło niej, i zwolniłem kroku depiero, gdy wchodziłem do ogródka pełnego róż, rezedy i lewkonij, dzielącego od ulicy mieszkanie państwa Wielogrodzkich. W ogródku była altanka z chmielu i powoju, dokoła było wiele cienia, miłego
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/150
Ta strona została przepisana.