ślałem, gwałtowny łoskot u drzwi wchodowych przerwał naszą rozmowę. Wybiegliśmy do bawialnego pokoju, i przez okno spostrzegliśmy, że na ganku w towarzystwie żołnierza policyjnego niecierpliwił się p. Grünzweig, „rewizor policyi“ miasta Żarnowa, słynny z tego, iż z obrzydzenia zapewne ku zbrodni i jej sprawcom, nigdy w życiu jeszcze nie schwytał ani jednego złodzieja. Domagał się wejścia gwałtownem pukaniem do drzwi i rozprawiał głośno z kucharką, która wyszedłszy tylnemi drzwiami przybiegła na ganek, aby go odprawić. Niewiasta ta objawiała jak największy brak respektu przed reprezentantami i wysłańcami Świętej Hermandad żarnowskiej, i nie zadawała sobie wcale pracy obwijania swoich uczuć w bawełnę. Głównym jej argumentem było to, że „pana nie ma w domu, i że rewizor może wygodnie poczekać w szynku, aż pan wróci“. Wtem nadszedł pan Wielogrodzki i Hermina pobiegła otworzyć mu drzwi, kazawszy mi poprzednio wyjść do swego pokoju. Za chwilę usłyszałem, jak pan Grünzweig zdawał sprawę komornikowi, iż niejakiemu hrabi Klonowskiemu zbiegł jego pupil, iż są poszlaki, że znajduje się w tym domu, i że magistrat kazał go przystawić natychmiast. Wskutek czego p. Wielogrodzki oświadczył kategorycznie, iż rozmówi się sam z panem burmistrzem, a p. Grünzweigowi radzi wynieść się dobrowolnie, póki go jaki despekt nie spotka. Pan Grünzweig uznał za stosowne pójść za tą radą i oddalił się, zostawiając po sobie woń surowej cebuli, zmięszanej z wonią rozcieńczonego alkoholu.
— A to straszna historya z temi naszemi władzami i sądami! — narzekał komornik, odkładając kapelusz i laskę i sadowiąc się w swoim fotelu. — Ale też wyciąłem verba veritatis prezesowi! Według prawa, jeżeli zachodzą skargi przeciw opiece, powinno się badać pupila sam na sam, a nie w obecności opiekuna, jak to pan Kubany zrobił z Mundziem.
— Nie mogę pojąć, dlaczego ten Klonowski obstaje tak mocno przy opiece nad Mundziem — nadmieniła pani Wielogrodzka.
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/154
Ta strona została przepisana.