Nie słyszałem nigdy, aby śp. rodzice moi powierzyli byli p. Klonowskiemu jakąkolwiek sumę pieniędzy, o czem jednakowoż, gdyby tak było w istocie, słyszeć byłbym musiał koniecznie, bo rodzice moi interesów swoich przedemną nie taili. Na dowód służyć może to, iż wiem, że otrzymali oni od Wgo Klonowskiego stałe roczne wsparcie aż do końca swojego życia, z wdzięczności za wychowanie jego starszego syna. Zeznanie niniejsze podpisuję z tą uwagą, że nic z nich ująć, ani nie do nich dodać nie mam. Edmund Moulard.
— Czy to twój podpis?
— Mój — ale...
— Cóż, ale!... — krzyknął zgryźliwy jegomość. — Cz ty wiesz smarkaczu, że jak będziesz odwoływał zeznania, poczynione w sądzie, dostaniesz rózgami? Teraz ruszaj, pókiś cały, i nie pokazuj mi się na oczy! Marsz!
— Panie prezesie, ja zeznań tych nie poczyniłem i podpisałem protokół, nie czytając ich wcale...
— Marsz! Smarkaczu, ja cię nauczę stawiać się w sądzie! Kukawica! Kukawica!
Pojawił się p. Gerichtsdiener, ten sam, który rano tak grzecznie przyjmował mnie i mojego opiekuna.
— Hinaus mit dem jungen Galgenstrick! — krzyknął pan prezes, wskazując mię palcem.
Nie czekałem, aby p. Kukawica de facto spełnił swoją urzędową misyę — i dobrowolnie przystąpiłem do odwrotu, rzucając machinalnie wzrokiem na Wielki olejny portret, zazawieszony w pokoju. Wyobrażał on ñgurę w uroczystym stroju, wskazującą palcem na pergamin, na którym wypisane były wyrazy.
Cóż, kiedy p. Kukawica nie rozumiał po łacinie!...
Sądziłem, że na kurytarzu spotkam znowu mego towarzysza, żandarma, i zdziwiłem się, gdym go nie znalazł — i gdy przeciwnie, na moje zapytanie, oświadczył mi p. Kukawica, że mogę iść, dokąd mi się podoba. Pocóż mię przyprowadzono z taką ceremonią, skoro nie miano zamiaru zrobić nic więcej, jak tylko przekonać mię, że pan