Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/162

Ta strona została przepisana.

— Czy zrozumiałeś mię?
— Zrozumiałem.
— I jakież zdanie będziesz miał o p. Klonowskim? — Usta moje drgały konwulsyjnie, spojrzałem W oczy Klonowskiemu i zrozumiałem jego zapytanie. Trzeba było poddać się, rzekłem więc po chwili namysłu:
— Że jest to człowiek... rachunkowy...
— Tak, tak, rachunkowy, doskonale, rachunkowy; to wszyscy urwisy mówią o swoich opiekunach. Proszę cię, abyś miał o mnie zdanie, że jestem człowiekiem rachunkowym, i nic więcej.
Wtem dało się słyszeć za drzwiami stukanie i skrzypienie jakichś ogromnych butów, i drzwi otworzyły się z zapytaniem: — Czy tu stoi p. Klonowski?
Wraz z temi słowami weszła do pokoju owa para skrzypiących butów, ozdobionych lakierowanemi, dżokiejskiemi sztylpami. W butach tkwił ubiór w kratki, tak zwanego koloru pepita, a nad tym ubiorem kołysała się kurtka z czarnego aksamitu, przyczepiona do ogromnej zielonej krawatki i do pary olbrzymich kołnierzyków à la duc de Grammont, z poza których widać było twarzyczkę podobną do młodej, zasuszonej figi, okoloną małemi bokobrodami jasnemi, i nakrytą aksamitnym dżokiejskim kaszkietem. Najwybitniejsza atoli częścią całego tego zjawiska były pomimo aksamitu, zieloności i kratek, buty, z których też twarzyczka zdawała się być bardzo dumną, bo przyglądała im się ustawicznie i rzucała potem wyzywający wzrok na wszystkie strony.
— A, witam pana Kazimierza, myślałem już, że wcale nie przyjedziesz! — odezwał się mój opiekun. — Pan Pomulski, pan Moulard — dodał, zaznajamiając nas jednego z drugim. Twarzyczka rzuciła tryumfujące spojrzenie na swoje buty, potem na mnie, i schowała się w kołnierzyki.
— Baudzo mi przykuo — rzekła — ale tuudno pospieszyć na takie gouąco!