nie doznał wzruszenia, gdy się zbudzi. Czy ten waryat szlachcic poszedł sobie już do stu katów?
— Wybiegł grożąc, że zabije Klonowskiego — odpowiedziałem.
— To bardzo być może — zauważył doktor — i nicby to nie szkodziło. U Przesławskiego guza nie kupić.
— Zdaje mi się być wielkim pasyonatem.
Ot, głowa do pozłoty — zadecydował ksiądz wikary. — Poczciwy człowiek z gruntu, i ma niby trochę tego, co szlachcice nazywają zdrowym rozsądkiem, to znaczy, że lada oszust, niebardzo sprytny, nie przymierzając Klonowski, owinie go na mały palec. Tacy to oni prawie wszyscy. Nie ręczę, czy wpadłszy do Klonowskiego z zamiarem zabicia go, nie wyjdzie ztamtąd przekonany o jego zacności, jak przedtem. Swoją drogą Klonowski pomylił się trochę w swojej rachubie, bo nie znał dobrze Przesławskiego. Myślał on, że zrobi plotkę, z którą Przesławski będzie się nosił od ucha jednego sąsiada do drugiego, a nie przypuszczał, że wleci tutaj z hałasem i narobi awantur, które zdemaskują potwarcę.
— A niechby mu tam Przesławski pogruchotał parę kości — oświadczył dr. Goldman — ja mu ich z pewnością naprawiać nie będę, i wszystkich zręczniejszych cyrulików zabiorę tutaj, niech mu Silberstein z Mechlem robią bandaże, to z pewnością już nie wróci do Hajworowa.
— Fe, konsyliarzu! — zaremonstrował ksiądz wikary.
— No, ja przecież jestem „bratem starozakonnym“, alias izraelitą, a vulgo żydem, trzymam się praw Mojżesza i powiadam: ząb za ząb, oko za oko! I panowie bracia nowego zakonu, czasem nieźlebyście zrobili, gdybyście byli rycerskimi z rycerzami, a żydami z takim przeciwnikiem, jak Klonowski. Byłoby zapewne mniej geheimratów i ekscelencyj między wami, mniej szachrajstwa i mniej dobrodusznej zdrady. Bardzom ciekaw, czy Przesławski obije Klonowskiego.
Nad ranem dopiero, gdy nadszedł cyrulik Pinkas, zamówiony przez dr. Goldmana, zaspokoił on jego cierpliwość,
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/177
Ta strona została przepisana.