Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/188

Ta strona została przepisana.

— W istocie... nie wiem — odparłem zdziwiony.
— Cha, cha! wszak od dzieciństwa łączy was takie przywiązanie, że ktokolwiek patrzy na was, przewidzieć może łatwo, jak to się skończy! Ale mój Edmundzie — dodał ksiądz, zatrzymując się i patrząc mi surowo prawie w oczy — jakkolwiek wiem, że prowadzisz się wzorowo, i mam nadzieję, że nigdy nie zasłużysz na naganę, to musisz być bardzo, bardzo dobrym i zacnym człowiekiem, nim na taki skarb zasłużysz! Pamiętaj, że wyspowiadam cię nie jak ksiądz, ale jak inkwizytor, nim was pobłogosławię, a jakkolwiek stary już jestem, to mam nadzieję, że mi Bóg pozwoli doczekać tej chwili. Pamiętaj, że musisz ją kochać i szanować, ubóstwiać jak anioła! Słuchaj! — i tu ksiądz porwawszy mię w swoim zapale za barki, trząsł mną jak gruszą — słuchaj, gdyby kiedy Hermina z twojej winy miała chwilkę zmartwienia, będziesz ze mną miał do czynienia, jakem od szesnastu lat wikarym w Żarnowie! Co ty myślisz, czy jest kto zdolnym odpłacić miłość takiego serca, czy jest kto godnym taką dziewczynę zaprowadzić do ołtarza? Nie, mój Edmundzie, jakkolwiek jesteś biednym sierotą, to urodziłeś się w czepku i Opatrzność, odjąwszy ci rodziców, rzuciła cię na łono najzacniejszej, najlepszej, najszlachetniejszej rodziny! No, bądź dobrej myśli, mój chłopcze — tu dla odmiany, ks. Olszycki począł mię ściskać i całować — wyrósłeś już jak młody dąb, za sześć lat skończysz studya, obierzesz sobie zawód i pieczone gołąbki wlecą ci same do gąbki! Ona ciebie tak kocha!
Swada księdza wikarego, rozbudzona rozmową o Wielogrodzkich, nie dałaby mi była przyjść do słowa, gdyby mi to nawet pozwoliło było moje zdziwienie. To, co mi mówił, było dla mnie tak nowem, tak niby wydawało się naturalnem, a tak leżało o tysiąc mil od mojego własnego punktu widzenia całej rzeczy, i przytem znowu, ksiądz Olszycki tak się wydawał głęboko przeświadczonym o trafności swojego poglądu, że zakłopotanie moje było bez granic.