że im częściej jaki szlachcic ma sposobność pokłonić się księciu panu, tem gęstsze odbiera ukłony od innej braci szlachty. Podczas, gdy mój opiekun dumał o tych zazdrości godnych stosunkach naszej hierarchii społecznej, ja próbowałem cieszyć się z tego, że wracam do Starej Woli, i układać różne plany co do reszty czasu mojego pobytu w tem zaczarowanem miejscu. Ale jakoś to nie szło — wrażenia ostatnich wypadków, które przebyłem, były zbyt silnemi i zaprzątały mi umysł pomimo mej woli. W dziwaczny sposób przyplątała się do nich dzisiej-sza rozmowa z ks. Olszyckim, którego nie udało mi się było wyprowadzić z jego błędu co do stosunku między mną a Herminą.
Przyszła mi do głowy obawa, że ks. Olszycki może nietylko wobec mnie okazał się tak wielomownym, i że może kto więcej podzielał jego mylne zapatrywanie. Nagle przypomniało mi się kilka słów, które zasłyszałem był przypadkiem z rozmowy p. Wielogrodzkiego z żoną, kiedy wczoraj wchodziłem do pokoju komornika. Mówił on coś o nieustalonym losie Herminy i o stałym zamiarze zajęcia się nim, skoro przyjdzie do zdrowia, narzekając przytem, iż nie przewidział, co go spotkać może. Pani Wielogrodzka starała się uspokoić go i zapewniała, że jeszcze czas na to; gdy wszedłem, komornik dał jej znak, i przestali mówić. Czyliżby to wszystko mogło mieć jaki związek z przypuszczeniami ks. Olszyckiego? Słyszałem o różnych rodzinach, które wychowują przyszłych swoich zięciów; miał-żem przypuszczać, że szczere zajęcie się moim losem ze strony komornika miało podobne znaczenie? Na wszelki wypadek spokojny byłem przynajmniej co do zapatrywań Herminy, która mię przecież uczyła kochać Elsię. Ale cóż miała za znaczenie troska komornika o Herminę, i ta wzmianka o jej nieustalonym losie? Na razie nie zwróciłem był na to uwagi, teraz gubiłem się w przypuszczeniach i kombinacyach. Wyrwał mię z nich p. Klonowski, zapytując mię nagle z pewnym niepokojem:
— Nie przypominasz ty sobie Edmundzie, kiedyśmy
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/191
Ta strona została przepisana.