Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/242

Ta strona została przepisana.

jakieś zapewnienie, jakieś drzwi skrzypnęły gdzieś W dali, i Elsia jak spłoszona łania wybiegła z pokoju...
Ach, te boskie sny, które miałem tej nocy!a Ach, te jej słowa, które dźwięczały na dnie mojej duszy! Ach, to jej spojrzenie, które utkwiło we mnie!
O pierwszym brzasku dnia zbudził nas Jakób. Wybraliśmy się obydwaj z Józiem, uzbrojeni w dubeltówki w torby myśliwskie, przez ogród, zkąd czółnem przeprawiliśmy się na drugi brzeg rzeki, udając się na miejsce spotkania, podczas gdy p. Jakób miał przywieźć pistolety i p. Pomulskiego jego ekwipażem, objeżdżając przez wieś, aby się dostać do mostu. Gdyśmy weszli w las, ku wskazanemu zgóry miejscu, począłem zapytywać się sam siebie, jak też będzie z moją rycerską odwagą wobec tej pierwszej próby? Ciekaw byłem tego, ale nie mogłem sobie zdać sprawy, czy czuję lub nie jaką obawę. Serce biło mi mocno, ale zdawało mi się, że mam dość władzy nad sobą, aby pokonać to wzruszenie. Józio zirytowany był nierównie więcej odemnie, całował mię i ściskał od czasu do czasu i nie mógł nic mówić. Usiedliśmy na trawie pod drzewem, i tam rozważając ewentualność, że Pomulski może mię zabić, zwierzyłem się Józiowi z mojej miłości ku Elsi, i prosiłem go, aby w razie mojej śmierci powiedział jej, że była ostatnią moją myślą. Wydarłem potem kartkę z mojej notatki i skreśliłem na niej parę słów do Herminy, które także powierzyłem opiece Józia. Ten zaś płakał rzewnie, całował mię i nazywał mię swoim bratem. Tymczasem słońce podnosiło się coraz wyżej, z wierzchołków drzew promienie jego spuszczały się ku nam, rosa schła na liściach i na trawie, a p. Jakóba i p. Pomulskiego nie było widać. Nareszcie dał się słyszeć lekki turkot powozu, przygłuszony trawą bujnie rosnącą na linii w lesie. Zerwaliśmy się — powóz zbliżył się do nas, lecz, o dziwo! Nie był to ekwipaż p. Pomulskiego, ale znana mi dobrze dorożka ze Starej Woli, z której wysiadł z poważną i surową miną-rotmistrz Starowolski.