— Cieszy mię to mocno, że jeszcze nie powziąłeś decyzyi — rzekł p. Starowolski. — Rozważ sobie to dobrze: jako nauczyciel lub urzędnik, znajdziesz może chleb powszedni prędzej, ale chleb to bardzo skąpy i bez Wszelkich Widoków polepszenia. Szkoda w istocie twoich zdolności, skoro na innej drodze mógłbyś zużytkować je lepiej dla kraju i dla siebie, i zdobyć sobie świetną pozycyę.
Ta „świetna pozycya“ była klinem, który wbił mi się był w głowę i bez tych słów rotmistrza. Nie pragnąłem jej dla niej samej i byłbym chętnie poprzestał na skromnem stanowisku, gdyby chodziło tylko o moje gusta i skłonności.
Ale na uroczem tle tej „świetnej pozycyi” rysowała się mimo mej woli tak czarująco i powabnie postać Elsi, że dostawałem zawrotu głowy, spoglądając W tę perspektywę, tak odległą jeszcze, aż tak już dokładnie przedstawiającą się W mojej wyobraźni. Dokładnie o tyle, że na jej końcu widziałem „świetną pozycyę“ i Elsię, bliżej nieco, jakąś przestrzeń czy przepaść nieznanych rozmiarów, a tuż koło mnie, nakształt owej elastycznej deski, na którą wybiegają linoskoki, by odbiwszy się nogami, wykonać skok kilkosążniowy, nakształ takiej trambuliny tedy, przedstawiała mi się „technika“. Rozumiałem, że potrzebowałem tylko rozpędzić się dobrze, dobiedz na brzeg deski, odbić się i jednym susem być na drugim brzegu nieznanej przestrzeni.
— Mam w tem i mój interes — mówił dalej rotmistrz. — Józio ma W tobie takiego przyjaciela i towarzysza, jakiego mu potrzeba. Jesteście W równym wieku, ale on jest pusty i nierozważny, a ty masz Wprost przeciwne przymioty. Możesz wpłynąć na niego nierównie korzystniej, niż A starszy mentor, któryby go z pewnością dopilnować nie potrafił. Obawiam się, że gdy będzie sam w większem mieście, rozhula się nad miarę i wpadnie w złe towarzystwo. Byłem sam młodym i wiem, jakie niebezpieczeństwa grożą młodemu człowiekowi. Nic tu nie pomoże Wszelki nadzór, przeciwnie, im surowszą będzie kontrola, tem większą pokusa. Najlepszym mentorem bywa zawsze roztropny przyjaciel, przed którym się nie ma tajemnic. Wiem, że jesteś
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/253
Ta strona została przepisana.