szego wyobrażenia o tem, co pocznę w najbliższej przyszłości, i drogę wytkniętą, pewną, opuściłem dla nieznanej mi zupełnie, wymagającej dopiero wytyczenia.
W Ławrowie, przy sposobności moich odwiedzin u O. Makarego, zastałem Burglera instalowanego już na posadzie nauczyciela muzyki i śpiewu, wice-organisty, dyrektora miejskiej kapeli weselnej i stroiciela fortepianów w okolicy. Mieszkał w dworku, należącym do klasztoru, i zamiast wszelkiego innego umeblowania posiadał tylko drabinę, na której w nocy układał swój siennik, i dla której w dzień objawiał rzadkie oznaki przywiązania. Odkryłem z łatwością powód tej niezwykłej sympatyi do nieżywego przedmiotu. Burgler drżał ciągle z obawy, iż zacna jego małżonka odszuka go nawet w tem odległem schronieniu, i na wypadek takiej katastrofy, miał już wygotowany zupełnie taktyczny plan kampanii, w którym pomieniona drabina odgrywała nader ważną rolę. Operacye projektowane były bardzo prostej i nieskomplikowanej natury, co im rokowała tem większe powodzenie. Burgler miał bowiem zamiar, w razie gdyby p. Burglerowa pojawiła się od frontu, opuścić dworek tylnemi drzwiami, dostać się za pomocą drabiny na mur ogrodu klasztornego, ściągnąć za sobą ukochane narzędzie ucieczki, wygłosić jakiś odpowiedni wiersz łaciński i zniknąć w cieniu agrestów i porzeczek. Wysokość muru i korpulencya pani Burglerowej zjednej strony, a klauzura klasztorna z drugiej, zabezpieczały go od pogoni. Aby zaś nie być pojmanym we śnie, przyjaciel mój posiadał młodego kundysa, tak wytresowanego, że na widok każdej otyłej i czerwonej białogłowy szczekał i wył przeraźliwie. Nie potrafię opisać zadowolenia, z jakiem Burgler wtajemniczył mię we wszystkie te środki ostrożności — a jeżeli dodam, że oprócz tego znajdował on, iż „woda“ (!) w Ławrowie jest nader dobrąi służy szczególnie jego zdrowiu, każdy zrozumie, iż nie mogłem czuć wyrzutów sumienia z powodu wywiezienia tego filozofa z Czartopola do Ławrowa.