się niebiosom i słońcu, i nakształt ogrodowej rośliny, zawdzięczać życie prozaicznej konewce ogrodnika. Hermina wierzyła tylko w słońce i w rosę, wiarę tę wpoiło w nią może jej otoczenie, może wyjęła ją z książek, ale inaczej nie pojmowała ona świata i ludzi, nie pojmowała, że jest sztuczne ciepło i światło, że jest życie, które nie jest ani życiem, ani śmiercią, ale które błyszczy i grzeje, skoro ktoś nie wymaga nie więcej, prócz tego, co ono dać może. W tej chwili odczytuję list, który mi Wówczas pisała; nie umieszczam go tutaj, bo świat jest obojętny i zły, i niegodny czytać takich rzeczy — ale jeżeli miałem kiedy o nim lepsze wyobrażenie, to w znacznej części winna temu była Hermina. Wszak od Elsi miałem tylko białą różę i uścisk dłoni, a to jedno i drugie tak znikome, tak niezobowiązujące do niczego, tak łatwe do zapomnienia! Studentem być potrzeba, by z takich dwóch drobnostek, i z rumieńca osłoniętego cieniem dzikiego winogradu, i z kilku słów W pewien sposób powiedzianych, wysnuć sobie romans i na takim romansie oprzeć powszednie, pozytywne życie!
Za parę dni zrobiliśmy wizytę w Czerniatyczach, i Józio miał Wiele zmartwienia. Panna Olga uwzięła się rozmawiać` tylko ze mną, przy przechadzce po lesie zamanewrowała jakoś tak, że Józio musiał podać ramię jej kuzynce, wcale niepowabnej i starej pannie; Elsi towarzyszył wujaszek pani Grodziskiej, któremu w krzakach gałęź zdardła z głowy perukę, i który wierzył tylko W Moryzona i w wodną kuracyę, a ja chcąc nie chcąc, musiałem pozostać się z panną Olgą na cienistej ścieżce i irytować najlepszego przyjaciela tem mimowolnem wdzieraniem się w jego prawa. Ale nazajutrz po powrocie do Starej Woli, Elsia prześladowała nas obydwóch, Józia jego niepowodzeniem, a mnie moim zbytkiem powodzenia, i scena ta, z początku bardzo przykra, skończyła się znowu takiemi przeprosinami, jak wówczas, gdym dostał różę.
Były to dnie pełne cichego szczęścia i rozkoszy dla kogoś, co nie wymagał nic więcej, oprócz przechadzki po ogrodzie nad rzeką, i Oprócz kilku słodkich spojrzeń, towa-
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/261
Ta strona została przepisana.