który mógł być niebezpiecznym. Dziś najświetniejsze punkta. zborne eleganckiego świata nie mogą mię olśnić tak, jak wówczas „wały“, a gdybym chciał szczegółowo ubliżyć każdemu gmachowi i placowi, każdej ulicy i kamienicy, każdej klasie mieszkańców i każdej instytucyi tutejszej, potrzebowałbym tylko skonstatować, jak one wyglądają dzisiaj, a jak mi się przedstawiały dawniej. Dość na tem jednak, że przedstawiały mi się wcale pięknie, a jeszcze piękniej Józiowi, który nieraz objawiał niepospolitą chętkę zbadania życia miejskiego w ten sposób mniej więcej, w jaki Gucio Klonowski badał pozytywne strony sielankowego ustronia na wakacyach w Hajworowie. Udawało mi się przecież powstrzymać go jako tako i zarazić go trochę tą młodzieńczą mizantropią, która mię strzegła i trapiła wśród gwaru ludzi rojących się wkoło i bawiących się niby, w swój sposób, niezawodnie dla nich ponętny. Cóż mi z tego gwaru i jego świetności, skoro nie było w nim ani jednej dłoni, coby ścisnęła moją tak ciepło i czule, jakto pewna dłoń uczyniła — ani jednego oka, któreby mnie tak magnetycznie przyciągnąć zdołało, jak owe oczy, o których nigdy nie mogłem rozstrzygnąć, jakiego są koloru? Czytałem mnóstwo wierszy i jeszcze większe ich mnóstwo fabrykowałem, to samo, za moim przykładem, robił Józio, to samo robili nieliczni koledzy, z którymi zawarliśmy zażyłość i przyjaźń ściślejszą. O ile sobie przypominam, wszystkie te nasze wycieczki na Pegazie odbywały się nietylko wbrew wszelkim prawidłom ekwitacyi obłocznej, ale nawet wbrew prawidłom logiki — ale były natomiast tak mgliste i zagłuszające swoim szumem, że nawzajem byliśmy pełnymi podziwu dla naszej niezrozumiałości. Raz, pamiętam, uwierzywszy w piękność mojego utworu, o którym koledzy wyrażali się z największem uwielbieniem, przepisałem go w sekrecie, zaopatrzyłem obcą cyfrą i zak0pertowawszy, zaniosłem do księgarni, gdzie miało swoją ajencyę jakieś czasopismo literackiej niby treści. Oddawszy list praktykantowi, mocno zaczerwieniony wyniosłem się spiesznie, jak gdybym się bał schwytania na gorącym uczynku. Za kilka dni wyszedł numer — nie zdołam
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/266
Ta strona została przepisana.