a w niem bardzo sympatyczną wzmiankę o mnie. Józio darował mi ten dokument i na razie, nie było na świecie szczęśliwszego odemnie człowieka. Tysiące planów robiliśmy wraz z Józiem z powodu tego niespodzianego zdarzenia.
Z niezmierną gorliwością począłem brać lekcye tańca, rozumiało się to bowiem samo przez się, że pani Leszczycka mając w domu siostrzenicę na wydaniu, urządzi cały szereg zabaw i wieczorków, a wobec tego przypuszczenia zawczasu potrzeba było pracować nogami, aby później nie dać się wyprzedzić nikomu. Oprócz tego, wiedziony zmysłem dyplomatycznym, godnym Machiawela, umiałem dać się wprowadzić w kilku domach, z któremi utrzymywała znajomość pani Leszczycka; tym sposobem zgóry już zapewniłem się, że będę miał jak najczęściej sposobność widzenia Elsi. Czas upływał szybko, dnie były coraz krótsze i zimniejsze, przymrozki zwiastowały bliskość zimy, ale w rażącej sprzeczności z temi zjawiskami przyrody, w sercu mojem budziły się przeczucia wiosenne i tak mi było błogo i miło, jak gdyby miały pęknąć lody, ztajać śniegi, i zazielenić się lasy i łany. Nakoniec, pewnego poranku, ujrzeliśmy pierwszy śnieg na ulicach i nim jeszcze udaliśmy się na kolegia, posłaniec z hotelu przyszedł Zawiadomić Józia, że przybyła jego ciotka i że wzywa go do siebie na godzinę dwunastą w południe. O mnie oczywiście nie było ani wzmianki; p. Leszczycka nie znała mnie i zaledwie może wiedziała o mojej egzystencyi. Powinienem był powiedzieć sobie to dawniej, i pogodzić się z losem, który chciał, że będąc tak blisko Elsi, nie będę jej przecież mógł widywać równie często, jak w Starej Woli. Józio spostrzegł moje zmartwienie i przyrzekł mi, że postara się o to, bym jak najprędzej mógł przedstawić się jego ciotce. Mimo to, podczas gdy on poszedł ją odwiedzić, ja w rozpaczliwym humorze krążyłem w okolicy hotelu i od czasu do czasu rzucałem szperający ukradkiem wzrok po oknach, czy w którem z nich nie ujrzę Elsi. Parę razy zdawało mi się, że ją widzę, ale przekonałem się później, że byłem w błędzie. Godziny mijały tymczasem, a Józio nie wracał; posze-
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/270
Ta strona została przepisana.