Miałem ochotę wybiedz z hotelu i biedz gdzieś aż na koniec świata, pókibym ostatniego tchu nie wyzionął. Nie miałem jednak siły ruszyć się z miejsca, ani zebrać moich myśli zdać sobie z nich sprawę. Ale też w istocie widok, który mi się przedstawił przez drzwi, był dla mnie okropny, morderczy. Widok ten składał się z Elsi, siedzącej na karle w całym blasku swoich wdzięków, i z drugiego karła, na którym siedział olbrzymi jegomość, uderzającej, męskiej piękności rysów, o kruczym włosie elegancko ufryzowanym, i z niemniej kruczym, przepysznym wąsem. Jegomość ten mcgł mieć trzydzieści parę lat, ubrany był wykwintnie, i rozmawiał z Elsią tak poufale, z taką miną pewną siebie, jak gdyby byli znajomymi oddawna. Całe piekło zazdrości zawrzało we mnie: był to widoczny rywal, i rywal bardzo niebezpieczny, z którym równać się nie mogłem, bo w porównaniu z nim byłem dzieciuchem, a nadto, nie widziałem nigdy tak pięknego mężczyzny, tak imponującego swoją powierzchownością. Czułem się zgubionym, unicestwionym, a obok tego, wydawało mi się to szalenie niewłaściwą rzeczą, że pani Leszczycka zostawia Elsię tête-à-tête z takim Adonisem: Wściekle byłem rozgniewany na ciocię Elżbietę. Nie miałem najmniejszej wątpliwości, że czarnowąsy ten potwór samem pojawieniem się swojem zniszczył wszystkie moje chałupki na lodzie, że porwie mi Elsię z przed oczu. Nie wiem, jak długo byłbym stał tak pogrążony w rozpaczliwych myślach, gdyby Elsia nie wybiegła na moje powitanie. Czarodziejka! Uśmiechnęła się tak słodko, tak szczerze podała mi rękę, tak dobrodusznie zapytała mię, czym niecierpiący, a blady byłem W istocie — jak muślinowe firanki u okien! Pod takim Wpływem przyszedłem nieco do siebie, i sztywny jeszcze bardzo i zaambarasowany, zrobiłem znajomość z nowym moim nieprzyjacielem, który z wielką nonszalancyą powstałi podał mi rękę. Dowiedziałem się, że jest pan Dominik Borodecki, daleki kuzyn męża pani Leszczyckiej, w chwilach wolnych od pozowania jako Apollo salonowy, trudniący się praktyką adwokacką i zamierzający wkrótce otworzyć własną kancelaryę. Znał on Elsię z kon-
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/279
Ta strona została przepisana.