wiktu, w którym poprzednio przebywała we Lwowie — nie rozumię, jak mogą takich jegomościów wpuszczać do konwiktów? Kuzynowstwo jego z panią Leszczycką było tak dalekie, że znał ją zaledwie, i że służyło ono tylko za pretekst przedstawienia się jej zaraz po jej przyjeździe do Lwowa. Czemuż nie odszedł, dowiedziawszy się, że jej niema w domu? Czemu miał minę tak uroczyście melancholiczną, siedząc na karle z kapeluszem w ręku, czemu spoglądał na resztę śmiertelnych z tym arystokratycznym wyrazem politowania, właściwym olbrzymowi, co nie chcąc rozdeptał robaka? Ach, jak ja nienawidziłem tego człowieka! Jak byłem wdzięcznym Elsi, że zdawała się nie zwracać na niego zbyt wielkiej uwagi, ale owszem bardzo żywo rozmawiała ze mną! Ale czemu ten przebrzydły kolos nie irytował się tem wcale? Czy był już tak pewnym swojego zwycięstwa, lub mnie tak nisko cenił? Ha, prochu i kuli! Elsia spytała mnie, jak mi się Lwów podoba. Odpowiedziałem jej, że nie lubię miasta. — Dlaczego? — Bo W mieście ma wszystko tylko błyszczące pozory, a mało prawdziwej wartości. Była to aluzya więcej wyraźna niż dowcipna; piękny kolos włożył na nos pince-nez i przypatrzył mi się przez chwilę, ale snać nie odkrył we mnie nic godnego swojej uwagi, bo zdjął szkła napowrót i wyjął zegarek jako przedwstępny krok do pożegnania. W tej chwili pojawiła się nakoniec ciocia Elżbieta. Przywitała pana Dominika z wielką dystynkcyą, dała Józiowi burę z powodu fortepianu, a następnie kazała zdać sobie sprawę z powierzonych mnie rozmaitych czynności. Tym razem była to rzecz nader dla mnie drażliwa, zamiast służbitości jaką objawiłem wczoraj, odpowiadałem od niechcenia, aby przypadkiem p. Dominik nie wyobraził sobie, że jestem chłopcem do posyłek. Spostrzegłem atoli, że zadawałem sobie trud zbyteczny, groźny mój rywal bowiem z olimpijską obojętnością odwrócił się od szczegółów gospodarstwa domowego, o których mówiliśmy z panią Leszczycką, i począł rozmowę z Elsią. Mówili Wprawdzie dość głośno, abym dosłyszał, że śmie ją nazywać „kuzynką’, ale oddalili się potem ku oknu,
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/280
Ta strona została przepisana.