Miał ten p. Dominik Borodecki obok innych swoich zalet zewnętrznych, ów głos, jakiś głęboki, piersiowy, o którym twierdzi — nie pamiętam już który — powieściopisarz, że jest on wędką osobnego rodzaju na serca kobiece. O prawdzie tego twierdzenia przekonałem się nierazwżyciu, ilu bowiem znałem uwodzicieli z urzędu, z profesyi, wszyscy mówili W ten sposób. Dodawszy tę intonacyę głosu do olimpijskiego spokoju i do apolińskiej piękności p. Dominika, otrzymywało się całość, wobec której nierównie więksi i odemnie ludzie musieli się czuć małymi. Wśród najchaotyczniejszej rozmowy, wśród powszechnego gwaru, w którym każdy starał się ile możności wysunąć na pierwszy plan swoje maleńkie ja, p. Dominik potrzebował tylko położyć ci rękę na ramieniu, popatrzeć ci w oczy z owem jakiemś pokonującem wszystko przeświadczeniem o swojej indywidualnej Wartości, i odezwać się: — Panie! — a milczałeś natychmiast i musiałeś go słuchać, choć nie mówił nigdy nic szczególnej uwagi godnego. Przeciwnie, p. Dominik mówił zwykle cudzemi, dawno już utartemi i oklepanemi frazesami — nie było nigdy własnych, rodzimych połysków w jego wynurzeniach się na zewnątrz, a inteligencya jego zdawała się nie sięgać ani na cal ponad poziom stanowiska, jakie zajmował w świecie, ale to, co mówił, umiał powiedzieć z owem pewnem aplomb, tak wybornie scharakteryzowanem W piosence Levassora:
„Brigadier — répondit Pandore —
„Brigadier — vous avez raison!“
Zwracam uwagę, że Pandore nie mówi nic więcej, a jednak przez kilka minut uwaga całej publiczności zawieszoną jest u ust jego, jak gdyby miał obwieścić jakąś nową zupełnie, a nieznaną jeszcze prawdę. Spostrzegłem później, że ta ñzyczna wyłącznie preponderancya p. Dominika irytowała całe tuziny ludzi, którzy go znali, i że nie należał wcale do osobistości popularnych. Niezawodnie i mnie, jako zwykłego bardzo śmiertelnika, gniewała z początku tylko ta jedna strona, z której prezentował się p. Dominik. Ale posiedziawszy z nim kwadrans przy obiedzie w restauracyi