i rozgadawszy się nieco, pomimo żółci i czarnej zawiści, jaką miałem w duszy, odkryłem w nim jeszcze coś, co mnie nierównie bardziej zabolało i rozgoryczyło nie przeciw niemu, lecz przeciw normalnemu porządkowi świata. Gdyby ten p. Borodecki był tylko zwykłem, pięknem bardzo, ale pustem „naczyniem próżności światowej“, gdyby był tylko żywym konterfektem Apolina, przybranym w modny tużurek i świadomym Swojej wyższości, byłbym go przynajmniej mógł nienawidzieć, byłbym mógł moralnie spoglądać na niego zgóry, jako na istotę niższego odemnie rzędu. Lecz niestety, zbadawszy go nieco bliżej, przekonałem się, że jest to pierś, nakształt piersi Memnona, oddzwaniająca wprawdzie pożyczane, cudze, ale wyłącznie tylko harmonijne dźwięki, że niema w niej fałszu grubego, prostego kłamstwa, rażącego ucho i duszę; przeciwnie, pozował może trochę zawiele, wiedział zawiele o tem, że imponuje na zewnątrz, ale w gruncie był to człowiek z czystem, pięknem sercem, z pewnem wrodzonem uwielbieniem dla. wszystkiego, co wyższe i szlachetne. Spostrzeżenie to było dla mnie nader bolesnym ciosem; czułem, że znajduję się wobec przeciwnika, któremu ulegnę, nie mogąc mu nawet z poetą niemieckim rzucić w twarz obelgi:
Den thierisch roben Mächten unterliegen!“
Czułem, że nienawidzieć go, ani pogardzać nim nie zdołam, gdyby mię nawet rozdeptał po drodze, jak olbrzym nie chcąc rozdeptuje mrówkę; owszem, polubić go muszę a nawet pokochać. To też naprędce zrobiłem rachunek z mojem sumieniem, przywołałem na pomoc, cokolwiek mniej poziomego i samolubnego tkwiło mi w duszy, i powiedziałem sobie, że jeżeli Elsia z tym człowiekiem zwiąże swoją przyszłość, to zrobi trafny wybór i nie dozna zawodu. Serce moje uroniło przytem w sekrecie kilka łez przykrego bardzo żalu, ale zdawało mi się, że powziąłem jakieś bardzo bohaterskie postanowienie, i że ostatecznie, sam kocham