Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/290

Ta strona została przepisana.

dziwnie roziskrzonemi i odbijającemi od trupiej jego fizyognomii, zawołał:
— Pomulski daje bank! Wziął mi wczoraj przeszło tysiąc złr.!
— A mnie siedm setek! — krzyknął Gucio.
— Chodźmy ztąd! — powtarzałem do ucha Józiowi, ciągnąc go za połę. Atmosfera stawała się dla mnie nieznośną — fizyognomie obecnych coraz wstrętniejszemi. Józio, który nigdy w życiu nie grał w karty i nie miał nawet pieniędzy do przegrania, gotów był nareszcie mię usłuchać, ale gospodarz nalegał, byśmy zostali jeszcze chwilę i kiedy nie gramy, wypili przynajmniej po kieliszku likieru. Ja oparłem się temu stanowczo, ale Józio dał się namówić i z kwadrans jeszcze przypatrywaliśmy się, jak kupy banknotów przesuwały się po stole, podczas gdy cała rozmowa zredukowaną była do kilku stereotypowe powtarzanych wyrazów, należących do żargonu szulerskiego: włoskich, niemieckich i francuskich W dziwnem pomięszaniu.
— „Jedna cicho, jedna rum! — „Basta!“ „Ile masz?“ „Krewa!“ „Szlagier!“ a od czasu do czasu, jakiś nowy koncept, wycedzony z pod spiczastego nosa owego łysego jegomości z kołnierzykami. Wszystko to razem było tak idyotyczne, tak nudne, że odetchnąłem jak dusza wypuszczona z czyśćca, gdy się nam nakoniec udało wymknąć. Potrzebowaliśmy tylko przejść pewną przestrzeń galeryi, aby się dostać do pomieszkania pani Leszczyckiej, bo było ono W tym samym hotelu. Józiowi szampan i likier dały jakiś tak komiczny wyraz twarzy, że skorośmy się tylko pojawili, pani Leszczycka przypatrzywszy mu się, zapytała, gdzieśmy byli? a Elsia uśmiechała się złośliwie. Józio oczywiście wyrecytował Wszystko, aż do najdrobniejszych szczegółów, Elsia śmiała się z niego do rozpuku, bo W istocie język plątał mu się dość śmiesznie w ustach; pani Leszczycka była srodze zgorszoną a ja ze Wstydu nie mogłem podnieść oczu od ziemi. Ciocia Elżbieta miała jednak dobre serce, i zagroziwszy, że nabierze zgóry p. Dominika za to, że spoił Józia, poczęła litować się nad swoim sio-