Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/65

Ta strona została przepisana.

winie, a Gucio zajadał specyalnie dla niego przyrządzone kotlety. Po upływie pewnego czasu, resztę huzarskiej pieczeni podano na szary koniec, ale ponieważ był tylko jeden kawałek, maszyna od klawicymbału i dyalogów odsunęła półmisek z pogardliwym gestem, a korepetytor połknął ten kąsek wśród transportu z półmiska na talerz, dla mnie zaś zostało trochę ziemniaków i sosu.
— Panna Rozalia jeszcze zawsze pogardza wiejskiemi potrawami? — przemówiła z pewnym przekąsem małżonka mojego opiekuna.
Panna Rozalia nie odpowiedziała ani słowa, i stanęło na tem, że zapewne z miejskiej predylekcyi dla bażantów, albo dla suñowanych omletów, nie połknęła resztek huzarskiej pieczeni przed, korepetytorem, który objawił tak zazdrości godny apetyt.
Na tem skończyła się ceremonia karmienia — wszyscy wstali od stołu i rozeszli się w różne strony — przyzostał się tylko Gucio, zbliżył się do mnie i oglądał mię ciekawie od stóp do głowy. Nim jednak mogliśmy zabrać bliższą znajomość, zawołała go jego matka i zostałem sam w jadalnym pokoju, w towarzystwie lampy, wazy, karafki, i innego próżnego naczynia. Dokoła słyszałem otwieranie i zamykanie różnych drzwi, nawoływania na sługi, i szczekanie psów przed domem i we wsi. Po dość długim przeciągu czasu, podczas którego nie wiedziałem, co począć, usłyszałem tę rozmowę, prowadzoną w przyległym pokoju między moim Opiekunem a kamerdynerem.
— A proszę jaśnie pana, gdzie ten panicz będzie spać?
— Jaki panicz?
— A ten co go przywiózł Mortko.
— Aha! ten... Mular! zaprowadź go do oficyn, niech śpi z pisarzem. A powiedz tam Antku Marcinowi, że jutro rano jadę do Ławrowa.
I znowu nastała długa cisza. Siadłem na sofce, i zmęczony rannym płaczem, znużony drogą i senny od świeżego, chłodnego powietrza, Wpadłem w bezmyślne osłupienie, aż w końcu usuąłem. Było już koło północy, kiedy wśród snu, w któ-