spowodowanym interweniować i oświadczyć, że to lub owo nie wchodzi wcale w zakres wymagań planu szkolnego, przyczem spoglądał na mnie z dobrodusznym uśmiechem, a gdy odpowiadałem katechecie, zachęcał mię i dodawał mi otuchy, kiwając głową na znak zadowolenia. Z kolei pytali mię inni profesorowie z przepisanych przedmiotów nauki,, ale żaden już nie wyłapał mię tak, jak katecheta, któremu snać nie podobałem się z wejrzenia. Było to zresztą uczucie, z mojej strony odwzajemnione, i z wyjątkiem mego opiekuna, nie wiem, czy czułem do kogo zgóry tak głęboką antypatyę, jak do Ojca Prokvopiusza — to było bowiem klasztorne nom de guerre wielebnego katechety. Natomiast trudno o sympatyczniejsze postacie w habicie zakonnym, jak ksiądz prefekt, i drugi jeszcze z Ojców profesorów, ksiądz Makary, który uczył języka niemieckiego, matematyki i geometryi. Fizyognomie tych dwóch zakonników były tak pogodne, dobre i rozumne, jak twarze ludzi, którzy nie skwasili życia w murach klasztornych i nie zobojętnieli w ich cieniu na to wszystko, co może cieszyć lub smucić innych, na to, co zajmuje umysł lub przemawia do serca. Podczas gdy ksiądz Prokopiusz egzaminował mię z katechizmu tak, jak sędzia śledczy indaguje delikwenta i zdawał się czyhać na jakieś zeznanie, na któremby można oprzeć wyrok winy, podczas gdy nauczyciel łaciny i inni jego koledzy mieli miny znudzone, zadawali pytania jakoś machinalnie i zaledwie zwracali uwagę na odpowiedzi, ksiądz Makary zrobił z egzaminu żywą i zajmującą rozmowę, a kiedy mówiłem, słuchał uważnie i rozpromieniał się, gdy spostrzegł, iż rozumiem, co mówię. Gdyśmy skończyli, oświadczył p. Klonowskiemu, iż spodziewa się mieć ze mnie najlepszego swojego ucznia, że mam pojęcie bystre i zrobiłem w naukach postępy celujące. Prefekt poklepał mię znowu po twarzy i potwierdził zdanie O. Makarego, powtarzając, że „to zuch chłopak, i jeżeli dalej tak się będzie uczył, to wyjdzie na człowieka“. Opiekun mój słuchał tego wszystkiego z kwaśną miną, ani jednego słowa pochwały lub zachęty nie słyszałem z ust jego. W ogóle zachowanie
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/73
Ta strona została przepisana.