się jego wobec mnie tak było teraz różnem od tego, jakiego doznałem z jego strony w domu państwa Wielogrodzkich, jak gdybym od tego czasu popełnił był jakieś przewinienie i zasłużył na wielką z jego strony niechęć. Dawniej był szorstkim i rubasznym, ale z pewną przymieszką życzliwości, teraz albo wcale się mną nie zajmował, albo odzywał się do mnie jak do winowajcy. Miałem głęboki żal w sercu z powodu obejścia, którego doznałem w Hajworowie, i z powodu sceny, jaka zaszła rano w domu zajezdnym, i nie cierpiałem pana Klonowskiego gorzej, niż kiedykolwiek, a natomiast lgnąłem z całą sympatyą do tych dwóch księży, którzy mię obsypali słowami pochwały i zachęty. Zapomniałem już prawie, że mam być umieszczony z łaski w kltasztorze, że powinienem był może wznowić z moim opiekunem rozmowę, którą rano przerwały były jego gromy, i powiedzieć mu wyraźnie, że Wiem, ile ma w swoim ręku pieniędzy na moje utrzymanie — pragnąłem czemprędzej być uwolnionym od jego obecności i uważałem klasztor jako raj w porównaniu z ciągłą stycznością z panem Klonowskim.
Radbym był zostać natychmiast, ale ponieważ był to właśnie dzień świąteczny, więc dla „rekreacyi“ po trudach egzaminu p. Klonowski zabrał nas z sobą do domu zajezdnego, gdzie zostaliśmy do wieczora. Gucio przepędził ten czas na podwórzu i w stajni, to rozmawiając z furmanami, to trzaskając z bicza, to znowu przypatrując się czyszczeniu, karmieniu i pojeniu koni, w czem znajdował niewysychające nigdy źródło przyjemności i zabawy. Ponieważ mieliśmy tylko jeden pokój i towarzystwo p. Klonowskiego nie było mi wcale pożądanem, więc i mnie nie zostało nic innego, jak tylko wyjść na podsienie i dumać, przypatrując się ruchowi domu zajezdnego. Nareszcie, gdy się zmierzchło, wyprawił p. Klonowski do’ klasztoru furę z naszemi rzeczami i pojawił się p. Krutyło, aby zabrać z sobą mnie i Gucia. P. Klonowski bardzo czule pożegnał się ze swoim synem, mnie zaś dał dwa guldeny na kupienie gramatyki greckiej i na obwarzanki, przyczem nakazywał mi surowo jak największą oszczędność i powtarzał mi ciągle, że jestem „hołysz“
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/74
Ta strona została przepisana.