Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/77

Ta strona została przepisana.

się często, a w takim razie młodzieniec odbywający siestę wyciągał rękę, brał ze stołu dużą linię i nie mówiąc ani słowa, bił nią „sztubaka“ po głowie — ten poprawiał się i czytał dalej. Trwało to tak długo, póki nie wszedł jakiś kuchta, niosąc misę pełną kaszy hreczanej, garnek z, podśmietaniem“ i cztery łyżki. Była to wieczerza „niższego konwiktu“, na którą i mnie zaproszono. Trzeba było jeść razem z miski, bo talerzy nie było — nie miałem apetytu i ten sielankowy może zresztą sposób jedzenia nie dodał mi go wcale. Wieczerza rozwiązała usta moim towarzyszom i zabraliśmy bliższą znajomość z sobą. Dowiedziałem się, że młodzieniec ozdobiony już pierwszym śladem zarostu zowie się p. Hawryłowicz i mimo czarnego wąsika jest moim kolegą w 3 klasie, Mykietiuk zaś „repetuje“ drugą. Dla uprzyjemnienia rozmowy siągnąłem do moich worków i dobyłem jabłek i orzechów, któremi poczęstowałem towarzystwo. To postawiło mię na bardzo dobrej stopie z panem Hawryłowiczem i z Mykietiukiem, i uwolniło mię od przycinków, żartów i szturkańców, które natomiast bardzo obñcie dostawały się W udziale czwartemu naszemu towarzyszowi, małemu Kowalskiemu, uczniowi szkół normalnych. Nieszczęśliwy ten chłopak od dwóch dni pocił się nad prawidłem: „Das Beiwort muss mit dem Hauptworte in Geschlecht, Zahl und Endung übereinstimmen“ i jeszcze ciągle nie był w stanie powtórzyć to na pamięć, ani nawet przeczytać bez pomyłki tego niezrozumiałego chaosu obcych słów, którego doniosłości zresztą i sam preceptor jego Hawryłowicz nie pojmował, jak się później przekonałem. Ztąd, otwierała się Kowalskiemu nazajutrz perspektywa na rózgi, albo na odjęcie podwieczorku, znajdował się tedy w bardzo przygnębionem usposobieniu i poszedł spać z głębokiemi westchnieniami. Wkrótce po wieczerzy posnęli także Mykietiuk i Hawryłowicz, zgasiwszy poprzednio świecę — zostałem się sam z tem wszystkiem, co mi ciężyło na sercu, iz trumną, która ponuro spoglądała na mnie z kąta. Zimny wicher wył na dworze i dzwonił zmarzłym śniegiem o szyby w oknie, sowy gnieżdżące się na wieży kościelnej piszczały przera-