w małe nasze głowy chciał wpakować odrazu cały ogrom swojej uczoności, a na mnie specyalnie uwziął się był O. Prokopiusz, jak gdybym za parę tygodni miał być wysłanym na sobór ekumeniczny dla rozstrzygania o dogmatach wiary. Razu jednego osobliwie miałem wielkie zmartwienie z tego powodu. O. Prokopiusz zagadnął mię znienacka, czy Chrystus Pan miał jedną wolę, czy więcej? Zdawało mi się, nie wiem czemu, że miał tylko jedną, i tak też odpowiedziałem. Na to O. Prokopiusz zanotował coś w swoim katalogu, przywołał mię do katedry i po obowiązkowem nakręceniu mi uszu pokazał mi w katalogu obok mojego nazwiska — fatalną trójkę, tj. najgorszą notę pod słońcem, prawdziwą czarną plamę na upstrzonym eminencyami widokręgu mojej klasyfikacyi!...
— Ty powiadasz, że jedną, ja powiadam, że dwie, to razem wynosi trzy, hehehe! — zaśmiał się ksiądz katecheta. — Hehehe! — zaśmiała się cała klasa, oddając hołd dowcipowi Ojca katechety. I ażeby mię odwrócić od sekty Monoteletów, w których kacerstwo snać popadłem bezwiednie, ja, trzynastoletni heretyk i kandydat do stosa św. Inkwizycyi, miałem za karę przesiedzieć w klasie aż do poobiednich godzin szkolnych. Ale Hawryłowicz zaraportował to 0. Makaremu, ten zaś O. prefektowi, i zaledwie posiedziałem kwadrans pod ryglem, gdy dosłyszałem z kurytarza żywą rozmowę, prowadzoną między tymi trzema zakonnikami. Nie śmiem ja powtórzyć tutaj, co prefekt i ks. Makary mówili O. katechecie, bo nie chciałbym, aby Index librorum prohibitorum, zawierał między innemi także i to pierwsze i zapewne jedyne moje dzieło — powiem więc tylko, że to, co mówili, było praktycznym kursem wolteryanizmu, wyłożonego in usum ks. katechety popularnemi zwrotami mowy, których polski książkowy język przez znaną pruderyę swoją wcale nie toleruje. Rezultat rozmowy był taki, że ks. katecheta niby w drodze łaski uwolnił mię z karceru, i że owa straszna trójka nie miała najmniejszego wpływu na moją promocyę z końcem roku szkolnego.