we mnie żywą niechęć, jaką czułem ku mojemu opiekunowi. Nie przypuszczałem Wprawdzie ani na chwilę, aby człowiek tak majętny i tak słynący z rzetelności w interesach, mógł mieć zamiar wyrządzenia mi krzywdy pieniężnej; sądziłem owszem, iż posuwa on tylko w mojem imieniu i w moim interesie skąpstwo do tak wysokiego stopnia, aby mi jak najwięcej zostało funduszu na przyszłość. Ale mimo tego przypuszczenia, skąpstwo takie wydało mi się oburzającem, i ów ustęp z listu ks. Makarego, który mówił, iż dla mnie skrzywdzono inne dzieci, dotknął mię bardzo boleśnie. Na to, abym kiedyś miał więcej pieniędzy, miałem teraz mieszkać w „niższym konwikcie“ razem z Mykietiukiem, i pozbawiać potrzebniejszych tego, jakkolwiek bardzo nieświetnego umieszczenia! Jeżeli w tem wszystkiem była jaka życzliwość dla mnie ze strony p. Klonowskiego, to życzliwość ta objawiała się w sposób bardzo nieprzyjemny, dość mi było przypomnieć sobie krótki mój pobyt w Hajworowie i sceny w domu zajezdnym...
W jednostajności życia szkolnego utonęły powoli wszystkie te moje refleksye — pięć godzin dziennie spędzałem w klasie, resztę czasu rozdzielałem między powtarzanie lekcyj z małym Kowalskim, i ćwiczenia szkolne i francuskie z O. Makarym. Za protekcyą tego ostatniego uzyskałem wstęp do biblioteki klasztornej. Była to ogromna sala sklepiona, zawierająca kilkanaście tysięcy tomów różnych ksiąg, przeważnie starych, począwszy od oprawnych w pergamin Ojców Kościoła i scholastyków wieków średnich, aż do pisarzy francuskich z końca 18go stulecia. Jeden i ten sam pył okrywał tutaj Tomasza z Akwinu i Russa, św. Augustyna i Woltera. Z wielką żarłocznością rzuciłem się — oczywiście na przystępniejszą część tych skarbów, a ponieważ teologowie i scholastycy do tej części nie należeli, więc łatwo każdy pojmie, że w krótkim czasie ksiądz katecheta, gdyby był mógł zajrzeć do mojej mózgownicy i zobaczyć, co się tam układało, byłby mi zaaplikował tyle trójek, ileby ich się było zmieściło w katalogu. Ponieważ jednak zacny ten pedagog zajmował się przeważnie tylko temi narościami
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/89
Ta strona została przepisana.