„Był u nas niedawno pan Klonowski — pisała Hermina. — Tatko nie chciał się z nim widzieć, i kazał powiedzieć, że wyszedł, rozmawiał więc tylko z mamą. Szczerze ci mówię, kochany Edmundzie, że to wszystko, co mówił, zabolało i zasmuciło nas niezmiernie, tj. mnie i mamę. Wynurzał się z jak największą życzliwością dla ciebie, ale ze łzami w oczach skarżył się na twoje postępowanie. Mówił nam, że okazałeś się krnąbrnymi zuchwałym wobec niego, i że dajesz jak najgorszy przykład jego synowi, który ma być bardzo dobrem dzieckiem i z którym ulokował cię razem na pensyi w klasztorze własnym kosztem. Opowiadał nam także, że egzamin twój wstępny poszedł bardzo źle, i że profesorowie tylko z łaski i z grzeczności dla niego przyjęli cię do trzeciej klasy, choć nie umiesz i dziesiątej części tego, co jego Gucio, który chorował kilka miesięcy i w ogóle nie ma zdrowia. Jeden z — profesorów teraz już nawet pisał do p. Klonowskiego, aby cię zabrał, i księża trzymać cię dłużej nie chcą, bo nie uczysz się i wyprawiasz jakieś ogromne awantury... Struchlałam na to opowiadanie i spłakałam się ogromnie... “
I ja struchlałem. Nie mogłem czytać dalej — głoski pływały przed mojemi oczyma i tworzył się z nich chaos niezrozumiały. Czułem, że wszystka krew zbiegła mi do serca; byłbym niezawodnie zemdlał, gdybym nie miał zdrowszej i silniejszej konstytucyi od niektórych bohaterów powieściowych, którzy z grzeczności dla autora mdleją i padają plackiem na ziemię, ułatwiając sobie i jemu wyjście z zawikłanej a tragicznej sytuacyi. Byłem i ja nieprzytomnym przez chwilę, ale z wściekłości, z szalonego gniewu wobec tego pierwszego, rozmyślnego, a tak strasznego kłamstwa, z jakiem spotkałem się w życiu. Przez chwilę, w dziecinnym szale, nic nie wydawało mi się naturalniejszem i prostszem, jak wpaść do kuchni klasztornej, porwać tam jakie ostre, zabójcze narzędzie, biedz z niem do Hajworowa i zamordować mego opiekuna. Zostawiam czytelnikowi wszelka wolność sądu o tym porywie mojego młodocianego serca i powiem tylko, że skoro wybiegłem na korytarz, mroźne powietrze przy-
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/91
Ta strona została przepisana.