gdy wszędzie z niesłychanem zajęciem uwaga publiczna zwróciła się ku rozprawom sądu przysięgłych w Łykopolu, więc przebaczy mi może szanowny czytelnik, iż w tym okresie mojej historyi chodziłem jako pęcherz nadęty doniosłością mojego przypadkowego posłannictwa, i jako bocian z wysokości swoich szczudeł śledzący płazów, zasługujących na wytępienie. To przeświadczenie było tak silnem, tak licowało z zasadami, wpojonemi we mnie przez moją matkę i przez O. Makarego, tak zresztą — wyznaję to szczerze — dogadzało mojej miłości własnej, że usunęło ono prawie na drugi plan najpotężniejsze indywidualne prądy mojego serca, albo przynajmniej, w dziwny sposób łączyło się z niemi. Nie dręczyła mię już tak bardzo myśl, jak dawno nie widziałem Elsi, nie trawiła mię tak niecierpliwość stanowczego wyjaśnienia i ustalenia stosunku, jaki istniał między nami — owszem, zdawało mi się, że walcząc w obronie nietylko mojej, ale i publicznej sprawy z takiemi potęgami, jak adherenci ks. Blagi i p. Klonowski, walczę o posiadanie tego, co mi było najdroższem. Jednem słowem, proces w Łykopolu zabsorbował mię ze wszystkiem, wytężył całą moją energię w jednym kierunku, a otucha moja rosła, imbardziej przekonywałem się, że nikt, jednem słowem, nikt z pomiędzy tych, z którymi mówiłem o mojej sprawie, nie wątpił o jej słuszności i o mojem powodzeniu.
Łykopol, jako stolica Lodomeryi, miała wówczas wyjątkowe cokolwiek i w cywilizowanym świecie niezwykłe warunki, co do tworzenia sądu przysięgłych w sprawach prasowych. Pomiędzy dwunastoma przysięgłymi, których wylosowano, było pięciu kuśnierzy, dwóch bednarzów, jeden fabrykant obuwia, zwany pospolicie szewcem, jeden pensyonowany syndyk magistratualny, jeden malarz i dwóch cyrulików, z których jeden od piętnastu lat, według zeznań najbliższych swoich znajomych, najmniej trzy razy widziany był w trzeźwym stanie, drugi zaś z profesyi był Czechem niemuzykalnym, i nierozumiejącym innego języka, oprócz „Sprache seiniges“, tj. oprócz dyalektu, w którym uczono pp. Giskrę i Herbsta, jak się nazywają knedle. Obrońca mój,
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/101
Ta strona została przepisana.