z p. Leszczycką narażona była na wielki szwank, wbrew naszej woli. Nigdy jeszcze, w komedyi najmniej dręczącej nerwy widzów, kontentujące wszystkich rozwiązanie nie na — stąpiło tak szybko.po najsroższem zawikłaniu. Odniosłem mój list na pocztę i przypomniawszy sobie, że mogę dziś jeszcze przez trzy godziny rozkoszować w widoku Elsi, poszedłem do teatru ikupiłcm na pierWszym balkonie krzesło, ile możności naprzeciw loży pani Leszczyckiej.
Teatr był przepełniony — występywał bowiem jakiś śpiewak zagraniczny, o którym mówiono, że przed dwudziestu laty robił fourore po najpierwszych scenach świata; teraz niestety została mu już była. tylko „metoda“ bez głosu, i tą metodą zachwycała się publiczność, podczas gdy ja korzystałem z każdej chwili, w której bez zwrócenia powszechnej uwagi na siebie mogłem wpatrywać się w Elsię, jak w tęczę. Na szczęscie moje, doskonały wzrok pozwalał mi obchodzić się bez szkieł i wskutek tego mogłem nie spuszczać oka z przedmiotu mego uwielbienia. Elsia była zirytowana i milcząca; przypisywałem to wpływowi listu, który otrzymała od matki, i rozdrażnienie jej wydawało mi się bardzo naturalnem — Wszak Klonowscy chcieli nabyć ją, jak towar jaki, a choć nie było niebezpieczeństwa, aby się udsły ich zamysły, sama myśl o targu podobnym była oburzającą. Wtem akt się skończył, i wkrótce ktoś wszedł do loży p. Leszczyckiej. Uważałem, że Elsia przywitała. go od niechcenia ruchem głowy i nie zwracała. potem wcale uwagi na niego; p. Leszczycka rozmawiała z nim w sposób protekcyonalny. Dopiero gdy się żegnał odchodząc, spostrzegłem, że był to p. Borodecki. Jakieś ’niepiękne uczucie radości owładnęło mię na widok, jak sucho i zimno zbyto owego strasznego rywala, który nabawił mię niegdyś tyle niepokoju i nocy bezsennych. W istocie, śmiesznemi wydawać mi się teraz musiały moje dawniejsze obawy: ani zewnętrzne, ani wewnętrzne, i to bardzo cenne zalety p. Dominika nie zrobiły na Elsi najmniejszego wrażenia. A był to przecież — jak na nasz wiek i nasze wymagania — ideał mężczyzny. Bez zbytku skromności, mu-
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/125
Ta strona została przepisana.