Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/127

Ta strona została przepisana.

stawała się dla mnie nieznośną; wybiegłem na korytarz, i począłem przechadzać się tam szybko, ścigany mimowoli rozmaitemi kombinacyami co do przyczyn zagadkowego postępowania Elsi.
— Sługa kochanego pana! — odezwał się nagle tuż koło mnie sympatyczny głos męski — dokąd to tak spiesznie?
— A... dobry wieczór panu — odparłem, poznając p. Dominika, i witając go serdecznie. Nie wiem, co mię ciągnęło zawsze do tego człowieka, ale ciągnęło mię coś nawet wówczas, gdy go nienawidziłem, a tem bardziej teraz.
— Pan w teatrze?
— Tak. Widziałem pana przed chwilą, w loży pani Leszczyckiej.
Pan Dominik miał ponoś ochotę skrzywić się na to wspomnienie, ale jako człowiek panujący“ nad swoją ñzyognomią wyprostował się tylko, poprawił kołnierzyki i schował w nie na. chwilę swoją hiszpańską bródkę.
— Nie zaglądniesz pan tam także na moment? — zapytał mię od niechcenia.
— Nie, mam dziś wstręt do tego niemieckiego śpiewu, idę do domu.
— Ale czy nie uważasz pan, jaka dziś wilgoć w powietrzu! Brr... Możebyśmy wstąpili do restauracyi na kieliszek Madery?
Na sen nie miałem jednakowo najmniejszej nadziei tej nocy, przyjąłem więc chętnie tę propozycyę. Restauracya była próżna, Madera niezła, rozgadaliśmy się tedy wkrótce swobodnie.
— Niech to będzie między nami, p. Edmundzie — rzekł p. Borodecki — ale przyznam się panu otwarcie, że moje kuzynki... to jest, że pani Leszczycka, bo nie mam prawa mówić o pannie Elwirze... otóż, pani Leszczycka gniewa mię niepospolicie, odkąd wróciła z zagranicy. Nie była ona nigdy moją słabą stroną, ale teraz to już się kobiecinie ze wszystkiem w głowie przewróciło. U wód, była