przeszkody. P. Pimmeles podjął się był zalatwić to wszystko, i miałem w istocie sposobność przekonać się, jak prawdziwem było powszechne w kraju twierdzenie, iż u c.k . władz austryackich wyznawcy religii mojżeszowej najłatwiej i najprędzej umieją prowadzić sprawy. P. Pimmeles poruszył rozmaitych swoich ajentów i w przeciągu bardzo krótkiego czasu rozprawił się z Klonowskim, z sądami i z policyą tak dobrze, że doręczył mi teraz dekret uznający mię pełnoletnim i paszport, jak gdyby to było igraszką. Umówiliśmy się, że wyjadę za tydzień i natychmiast po powrocie obejmę moją posadę. Zostawało mi tedy dość czasu, by być świadkiem przyjazdu p. Starowolskiej do Lwowa i uwolnienia Elsi z pod opiekuńczych skrzydeł p. Leszczyckiej. Nie zdołam opisać, z jaką niecierpliwością, wyglądałem tej chwili — pominąwszy już bowiem inne, ważniejsze względy, sam pseudo-arystokratyczny ton cioci Elżbiety dokuczył mi był niepospolicie i naraził moją miłość własną na niejedną próbę. Traktowała mię ona i tolerowała w swoim salonie, jak się traktuje i toleruje przyzwoitszego cokolwiek oficyalistę — a ten jej sposób zapatrywania się na mnie udzielił się powoli całemu jej „towarzystwu“, w którem byłem i czułem się intruzem. Dzięki tej różnicy między mojem stanowiskiem w tem kółku a mojemi śmiałemi aspiracyami, ostatnia moja rozmowa z Elsią chwilami wydawała mi się snem — świat, w którym ona żyła, zaledwie zwracał na mnie uwagę-panowie, bywający u p. Leszczyckiej w zamiarze zbliżenia się do mniemanej jej spadkobierczyni, nie raczyli domyślać się nawet współzawodnika w mojej osobie — damy, swatające w wolnych chwilach wszystkich znajomych kawalerów ze wszystkiemi znajomemi pannami, o mnie zapominały zawsze w swoich kombinacyach co do Elsi. Prawda, że starałem się zawsze unikać ile możności wszystkiego, coby mogło zwrócić na mnie bystre spojrzenia tych pań; czyniłem to głównie z obawy, by nie zaalarmowano p. Leszczyckiej i by mi nie zabroniła bywać w swoim domu — ale też zdawszy sobie dokładnie sprawę z całego tego położenia, nie mogłem pra-
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/131
Ta strona została przepisana.