Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/140

Ta strona została przepisana.

począłem niepokoić się tem, bo wiedziałem z dzienników, że grasowała tam od kilku tygodni straszliwa epidemia. Jakieś czarne przeczucia ściskały mi serce, urozmaicając w przykry sposób głęboki mój smutek. Pewnego dnia, snując się zwykłym trybem po chodnikach, wstąpiłem przypadkiem do sklepu, dla kupienia jakiegoś drobiazgu. Zaledwie się tam znalazłem, zatrzymała się przed sklepem kareta, z której wysiadły Elsia i panna Wanda Marszewska, jej przyjaciółka. Niepodobna było uniknąć spotkania — ukłoniłem się tedy, ile możności grzecznie, zimno i niezgrabnie. Przypatrzyłem się Elsi — O dziwo! nie wydawała mi się już i w połowie tak piękną, jak dawniej. Być może, że defigurował ją baszłyk — zapewne dlatego chciała kupić inny. Panna Marszewska zawezwała mię na rzeczoznawcę, obstawała bowiem przytem, że Elsi najlepiej w czerwonym kolorze. Była to złośliwość z jej strony, bo Elsia była jasną dość blondynką i czerwony baszłyk jak najgorzej ją ubierał. Wyjaśniłem moje zdanie w tej mierze tak obojętnym tonem, że sam się dziwiłem mojemu spokojowi, i ukłoniwszy się, chciałem wyjść ze sklepu. Elsia spoglądała na mnie ciekawie, ale przez cały czas nie mówiła ani słowa. Dopiero gdy wychodziłem, zapytała mię znienacka:
— Kiedyż pan już raz będzie u nas? Mama przyjeżdża jutro!
— Nie omieszkałbym złożyć jej mojego uszanowania, ale wątpię, by mi czas pozwolił, bo wyjeżdżam do Niemiec i jestem zajęty przygotowaniami do podróży...
— A, tak! — rzekła obojętnie, i odwróciła się — ale przy tej sposobności spotkały się nasze spojrzenia idziwiłem się, jak silny wyraz nienawiści mógł zmieścić się w tych jasnych oczach, które niegdyś były całym światem dla mnie!...
Poszedłem do domu, trawiony itrapiony czarnemi myślami. Chciałem pisać — wtem, otworzyły się drzwi i pojawił się w nich niewielki żyd w chałacie, z szpakowatą brodą. Zniecierpliwiony i myśląc, że to, jak zwykle w ho-