Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/150

Ta strona została przepisana.

— Tak daleko nie sięga moja władza — rzekł urzędnik, ruszając znowu ramionami. Proszę pana z sobą.
— Natychmiast; pozwolisz pan jednak, bym wziął z sobą moje rzeczy...
— I owszem...
— Oto rachunek, panie! — odezwał się w tej chwili garson hotelowy. — Czterdzieści i dwa reńskie, siedmdziesiąt pięć centów!

Sięgnąłem do kieszeni, ale przypomniałem sobie, że była próżna. Żyd zabrał wszystko, co miałem. W kamizelce zualazłem kilka „szóstaczków“. To był cały mój majątek. Potrzeba było wyrzec się przyjemności zabrania z sobą tłumoków. Garson był przynajmniej o tyle ludzkim. że pozwolił mi zabrać z sobą pakę z książkami i parę sztuk bielizny, jako też, że kazał mi to wszystko zanieść do fiakra. Urzędnik zwrócił moją uwagę, że jeśli chcę jechać, muszę sam zapłacić za „furę“, bo w budżecie państwa niema na to preliminowanej kwoty. Fiakier, którego zamówiłem, aby pojechać na pocztę, czekał już pół godziny: kasa moja wystarczyła zaledwie, aby mu wynagrodzić czas stracony. Trzeba było iść pieszo na policyę, a ztamtąd do lokalu więziennego, i powiedzieć „Bóg zapłać“ żołnierzowi, który z grzeczności niósł moją pakę z książkami. Ponieważ było zapóźno, by mię policya mogła oddać sądowi, odprowadzono mię na tę noc do aresztu policyjnego.



ROZDZIAŁ V.

Więzienie, w którem mię na tę noc osadzono, i całe położenie, w jakiem się zajdowałem, przypominały mi żywo chwilę, kiedy Klonowski oddał mię był do „niższego” konwiktu w Ławrowie. Zdawało mi się, że klucznik, który mi wyznaczył do spania drewniany tapczan wraz z siennikiem i słomianą poduszką nader wątpliwej czystości, musi koniecznie nazywać się Mykietiuk; miałem nawet wielką ochotę