zapytać się go, czy się tak nie nazywa, wyglądał bowiem zupełnie, jak gdyby był starszym bratem byłego calefactora ławrowskiego. Towarzystwo moje w celi było okropne; było tam dwóch włóczęgów w bajeczny sposób brudnych i obdartych, których miano w drodze przymusu odstawić na miejsce urodzenia, trzeci zaś był to jakiś żyd, którego spekulacye dojrzały już snać były do tego punktu, gdzie interwencya sądu karnego staje się nieuniknioną. Oprócz zabijającej woni i niechlujstwa, o jakiem nie może i w przybliżeniu mieć pojęcia ten, co nie widział nigdy aresztu policyjnego, dokuczała mi jeszcze ciemność. Rząd nie oświetla tych przybytków publicznego bezpieczeństwa; strażnicy tolerują wprawdzie światło, ale więźniowie muszą je sobie sami kupić. Tymczasem ja resztę mojej drobnej monety oddałem üakrowi, i nie miałem za co kupić świecy. Tak to, w więzieniu równie jak na świecie, najgorszym rodzajem niewoli jest zawsze brak środków materyalnych. Towarzysz mój żyd był jedynym pomiędzy nami właścicielem drobnej monety; to też wkrótce przyniesiono mu mikrosko‹ piczną świeczkę łojową. którą on przytwierdził do zawiasów okna, i dobywszy książki hebrajskiej, począł mruczeć zniej różne modlitwy. Czuł on się niezawodnie tak czystym w swojem sumieniu, że mniemał, iż może rozmawiać bezpośrednio z bogiem Abrahama iMojżesza. Przypominam sobie, że myśl ta przyszła mi wraz z napadem szalonego jakiegoś humoru: robiłem porównania między rozmaitemi wyznaniami religijnemi i katolicyzm wydał mi się religią najodpowiedniejszą dla więzień, bo przypuszcza on pośrednictwo świętych i aniołów między najwyższą istotą a zbrodniarzami. Z nudów usiłowałem nakoniec czytać przy słabym blasku pobożnej łojówki mojego towarzysza niewoli. Ten nie pozwolił mi jednak zbliżyć się do swojego światła; wyjąłem na los szczęścia pierwszą lepszą książkę z mojej paki i natężyłem oczu, by czytać daleko od świecy. Była to książka, przeznaczona na zwalczanie indyferentyzmu religijnego, napisana w duchu kościoła anglikańskiego, a darowana mi przez p. Holyday w Bednarówce. Otwierałcm ją
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/151
Ta strona została przepisana.