Mały jegomość, dość już siwy, otyły, z czerwoną, apoplektyczną fizyognomią i w bardzo wytartym czarnym garniturze, zapytał mię, czego chcę.
— Mr. Crisparkle — odpowiedziałem, wymawiając i tak, jak sądziłem, że wymawia się w tem miejscu.
— Możebyś pan — rzecze mały jegomość, patrząc na mnie pogardliwie z dołu do góry — z góry na dół nie mógł, bo byłem o cały łokieć wyższym od niego — możebyś pan raczył rozszerzyć szczęki nieco więcej i wymówić: „Krajapakl”.
— I owszem, panie, życzę sobie widzieć pana „Krajapakl“ — odrzekłem, medytując w pokorze ducha nad tem, czy nielepiej byłoby w słowie Crisparkle dopisać a tam, gdzie go nie dostaje, a opuścić r i e tam, gdzie są zbyteczne, a to w tym celu, by nieznajomi osobiście mojemu adresatowi mogli wiedzieć, nietylko jak on się pisze, ale także, jak się nazywa.
— Pańskie nazwisko?
Podałem mu mój bilet — wyszedł do drugiego pokoju i po chwili wrócił, wskazując mi giestem, że mogę tam wejść. Był to duży frontowy pokój o dwóch oknach, umeblowany z pewnym konfortem, tak, że mógł służyć jednocześnie za biuro i za pokój do przyjmowania gości. Gdy wszedłem, podniosło się od biurka i postąpiło naprzód na moje przywitanie coś nakształt ogromnej tyki od chmielu, na którejby fantazya chmielarza zawiesiła tabaczkowy długi surdut i takież, ale krótkie pantalony. Jeżeli pierwszy jegomość był o łokieć krótszy odemnie, to ten miał swoją czuprynę najmniej dwa łokcie nad poziomem mojej; składała się zaś ona z piętnastu włosów, sterczących sztywnie w piętnastu rozmaitych kierunkach. Na szyi miał ogromny biały halsztuk, w który chowała się spiczasta, gładko ogolona broda, gdy patrzył na dół. Zdarzało mu się zresztą dość rzadko, zwykle bowiem wpatrywał się w najbliższe swoje sąsiedztwo, t. j. w sufit.
— Jak się pan miewa? — zagadnął mię. — Spodzie wam się, że masz się pan całkiem dobrze!
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/173
Ta strona została przepisana.