i walca, i taniec w ogóle, byłbym go zadusił! Przez pół kwadransa pastwiłem się nad nim w myśli, i wynajdowalem dla niego tortury, ile możności sroższe od moich — a kiedy nakoniec znowu zbliżyłem się do drzwi salonu, p. Dominik i Elsia puszczali się właśnie na jednę jeszcze tour walca. A jak ona rozkosznie wspierała się na jego ramieniu, jak mu się dawała unosić w powietrzu, jaka była rozpromieniona! Jeżeli nie chciałem, aby mi serce pękło, musiałem wrócić na kozetkę, i wróciłem. Muzyka Straussa łechtała mi duszę nieznośnie, opędzałem się od jej wrażenia, jak — się człowiek opędza od muchy. Szkaradna to, rozkołysana, zniewieściała poezya tonów, godna swojej kolebki — dość usłyszeć wiedeńskiego walca, aby pojąć, dlaczego z Wiednia nie wyszło nigdy w świat nic wielkiego, wzniosłego. Co mogą, stworzyć ludzie, których duszy wyrazem jest — walec! Przysięgałem sobie, że nigdy, nigdy, nie będę tańczył walca, że zostawię go jako pole otwarte p. Dominikowi. Jakieś nieokreślone, rycerskie instynkta podnosiły się we mnie — chciałbym był, aby choć na chwilę zagrano jakiegoś ponurego, wojowniczego marsza, i chciałbym był przypatrzeć się wrażeniu, jakieby on zrobił na ñzyognomiach, przed chwilą tak ożywionych — czułem, że fizyognomie te byłyby bardzo kwaśne, i że możnaby na ich widok zawołać, jak Byron na widok podupadłych Greków:
Wygłosiłem też grobowym głosem ten piękny wiersz, i ponuro wlepiłem oczy w ziemię, kiedy tuż koło mnie zaszeleściała suknia i znany, luby, srebrny głos zawołał mię po imieniu.
— Panie Edmundzie, czemu pan nie tańczy? Co panu jest?
Spojrzałem na nią ze łzami w oczach, zamiast wszelkiej odpowiedzi.
— Fe, dziecko z pana! Dąsasz się pan tu w kącie, a ja musiałam walcować z tym nudnym panem Dominikiem, który jest w dodatku za długi i podnosił mię od ziemi w tańcu. No, chodź pan, chodź!