— Wróćże pan jeszcze do niego — ozwał się do mnie stary sługa — kazał pana zawołać. Nie bój się pan — dodał, widząc, że się waham — nie jest on takim złym, jak się wydaje. Idź pan, idź. — To mówiąc, wepchnął mię do pokoju.
— Edmundzie, pójdź tutaj — przemówił wuj do mnie zmienionym zupełnie głosem. Zbliżyłem się nieśmiało. Wziął mię za ręce i począł wpatrywać się we mnie długo i uważnie. Oczy jego, zrazu dość podobne do oczu obłąkanego, przybrały powoli wyraz łagodny, prawie rzewny. Nakoniec, dwie wielkie zły potoczyły mu się po policzkach.
— Mój chłopcze — rzekł jeżeli masz choćby najmniejszy ślad tego, co nazywają sercem, nie pokazuj tego nigdy ludziom. Uchwycą cię za tę słabą stronę i wyprowadzą cię w pole. Nie sprzedasz dobrze konia, ani nie dostaniesz dobrej żony, skoro się ludzie domyślą, że masz serce. Czy kochasz się?
— Tak panie.
— I miałeś serce dla niej, poznała je w tobie?
— Niebardzo — odparłem — ale będę je miał, będę.
— To źle zrobisz. Będziesz jej sługą całe życie. Ja mam lat siedemdziesiąt, i nikt u mnie nigdy nie odkrył serca. To też...
— To też jesteś pan sam na świecie, o ile wiedzieć mogę...
— Ale ja nie chcę już być sam, ty musisz zostać ze mną. Czy sądzisz, że przywiążesz się do mnie?
— Milordzie, to pytanie jest tak dziwne, jak wszystko, co ci się podobało zrobić ze mną dotychczas. Nie wiem jeszcze, czy nauczę się kiedy myśleć w języku, którym r ozmswismy; odwykłem od niego i zespoliłem się z innym Jestem pańskim krewnym, ale nie ziomkiem. Coż tu jeszcze mówić o przywiązaniu?
— Wiesz ty, że mam trzydzieści pięć tysięcy funtów dochodu?
— Wiem. Masz go pan trzydzieści pięć tysięcy razy więcej odemnie.
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/183
Ta strona została przepisana.