z p. Borodeckim, najmniejsza alluzya do stanu mojego serca, której dopuszczałem się w jej obecności, wydawała mi się zbrodnią: pokazać jej listy Herminy znaczyło tyle, co oświadczyć się ojej rękę, postawić na ostrzu noża kwestyę życia lub śmierci, i to śmierci przez śmieszność! Wymówiłem się tedy od pokazania listów, wskazując, że braknie na to nawet i czasu.
— Wszak możesz pan pójść teraz, i przynieść je tutaj!
— Józio ma przy sobie klucz od wspólnego mieszkania.
— Wiem przypadkiem, że macie dwa klucze. Powiedz pan lepiej otwarcie, że mi pan nie chcesz pokazać tych listów, że... jestem niedyskretną, i że nie mam prawa ich widzieć!
— Panno Elwiro! — rzekłem, błagając ją spojrzeniem o litość, bo przeczuwałem znowu cały szereg nieuzasadnionych oskarżeń.
— Dobrze więc, dobrze, kiedy mi pan nie chcesz pokazać swojej korespondencyi, to ja panu mojej nie pokażę, a dawniej, pamiętasz pan, że dawałam panu do czytania listy od moich koleżanek ze Lwowa! Tréve de confiance! Lecz oto nadchodzi pani Marszewska, a ja mam jeszcze prośbę do pana. Zaczekaj pan na mnie chwilkę w salonie.
Wybiegła do swego pokoju, i wróciwszy, wręczyła mi list w różowej, wonnej kopercie.
— Bądź pan łaskaw oddać to na pocztę, uzupełniwszy adres! — rzekła od niechcenia.
Mimowoli rzuciłem okiem na ten adres, i zdziwiony, spoglądałem to na list, to znowu na Elsię. Na kopercie, drobniutkiem, eleganckiem pismem były te słowa: „Mademoiselle Hermine Wielogrodzka, à Żarnow“. Im bardziej przypatrywałem się temu adresowi, i im bardziej przekonywałem się o jego rzeczywistości, tem większem było moje osłupienie.
— A widzisz pan, że obeszlo się bez pana! Dobrze panu tak, teraz niech pana trawi ciekawość, kiedy pan
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/35
Ta strona została przepisana.