dodania sobie odwagi naprzemian: „patroool!“ i „vorwärts!“ usiłował salwować się okienkiem i tak się wsunął w ciasną futrynę, że nie mógł ani wyleść, ani wrócić. Brakło mi niestety ukropu, Mr. Holyday, deptany przez nową nawałę, szamotał się i klął jak poganin, a nie jak anglikański teolog, i już jedna motyka, którą szczęśliwie odbiłem stołkiem, dosięgła w bolesny sposób części pana Macieja, znajdującej się po tej stronie okna, już podniosłem rewolwer i gotów byłem wypalić, gdy na szczęście nadbiegli żandarmi i pojawienie się tej siły zbrojnej odjęło otuchę moim nieproszonym gościom. Żandarmerya robiła wówczas jeszcze zwykle jak najobfitszy użytek z palnej i siecznej broni; pan Maciej, wyrwawszy się ze swego pryzona, a ujrzawszy przed sobą zamiast motyki i rydlów, już tylko bardzo pokorne plecy, porwał jedno z porzuconych narzędzi i mścił się strasznie za swoją krzywdę, i zaledwie nsilnej interwencyi mojej i Anglika udało się zapobiedz, by który z obałamuconych robotników nie padł krwawą ofiarą tej niewytłómaczonej hecki. Żandarmi uwięzili wszystkich jej uczestników i odprowadzili do karczmy — nas zaś, nim jeszcze zdołaliśmy ochłonąć, przeraził na nowo głośny krzyk kobiecy, który dał się słyszeć z ogrodu, znajdującego się za chałupą. Wybiegliśmy co tchu, i spostrzegliśmy Kasię, która w konopiach z wytężeniem wszystkich sił swoich usiłowała przytrzymać za żupan wyrywającego się jej żyda, wołając: Ratujcie! Złodziej! Przyskoczyłem jej na pomoc i schwyciłem delikwenta. Poznałem w nim natychmiast znajomego mi pana Szlomę, rudego arendarza z Hajworowa — poczciwiec wdarł się śnać był do mojego mieszkania razem z chłopami i unosił z sobą pod żupanem mój tłumoczek i wszystkie papiery, jakie` znalazł na wierzchu. Tym razem spotkanie to było dla niego fatalnem, nietylko bowiem pan Maciej i Kasia, ale jak się pokazało, i Mr. Holyday był zawziętym nieprzyjacielem żydów. Jeżeli p. Szloma nie jest przypadkiem już arendarzem na Polach Elizejskich albo w Tartarze, pamiętać musi dotychczas i czuć, co mu się oberwało przy tej sposobności. Oddano go nareszcie żandarmoni, którzy
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/83
Ta strona została przepisana.