długo szanownego czytelnika. Trawiły go dwie namiętności, jedna z nich nazywała się poezja, a druga Bronisława, czyli raczej obie nazywały się „poezja“, albo „Bronisława“, jak kto woli. W obudwu kierunkach powodzenie jego było niejednostajne. I tak, raz, bez jego wiedzy, w pierwszym (a oraz ostatnim) numerze jakiegoś tygodnika literackiego, który miał rozbudzić życie umysłowe w Galicji, ale sam zaraz zasnął, spowodował p. Perła, mający stosunki z całym światem, wydrukowanie jego wiersza, poczynającego się od słów:
Lecą, ach, po nad Klekotów
Z klekotem bociany,
Lecą pośród burz i grzmotów;
Wołam je stroskany: i t. d.
Wołanie to nie tyczyło się atoli żadnego prezentu, jakiegoby, według przypowieści, oczekiwać można od bocianów, ale miało na celu polecić im, by nie zapomniały w dalekich, gorących strefach rozpowszechnić wiadomość, że podczas, gdy one uciekły przed zimą, jedno tu serce wśród śniegów i lodów, pali się gorącym żarem, czy tli płomieniem, czy coś podobnego. Ponieważ była to wyraźna wzmianka o Klekotowie, i ponieważ pod poematem stało N. N. (Narcyz Narwański), całe miasteczko domyśliło się i bez rumieńców autora, kto tak pięknie rymuje, i wielka z tąd sława opromie-