dzwon stacyjny zagłuszył wszelką mowę; deputacja wybiegła na peron, pocieszając się w duchu nadzieją, że tymczasem przybędzie oczekiwany powóz, chociażby bez starosty i marszałka. Skrzypnęły hamulce u wagonów i zajechały przed peron najpierw takie, które wiozły brusy i belki jodłowe, potem takie, które wiozły trzodę rogatą i chlewną, potem brunatne, wiozące nieskończoną ilość żydów, a wśród nich jeden po części zielony, a po części żółty. W nim musiała być Ekstaza.
Umówiono się na prędce, że przemówi do niej najpierw Smerecki w imieniu komitetu koncertowego, a następnie Perła będzie mówił wiersze tak długo, póki powóz oczekiwany nie nadciągnie.
Konduktor otworzył drzwi u trzech przedziałek wagonu, i o dziwy, z wszystkich trzech powysiadały jejmoście nie młode, nieładne, nie poetyczne — zgadnijże teraz, która z nich jest natchnioną!
W tej chwili Ćwikalski okazał się wielkim. Z fotografią w ręku odbył w mig przegląd przybyłych dam, i jakkolwiek niezupełnie już dobrze trzymał się na nogach, poskoczył ku jednej, i wierny swojemu powołaniu nierytmicznego poety, zawołał:
Patrzcie, to, to jest Ekstaza,
Bo podobna do tego bohomaza!