że Ekstaza przyjechała z dworca biedą i przywiozła p. Narwańskiego na kolanach, karmiąc go przez całą drogę karmelkami. Stroskani poeci nie mieli odwagi rozstać się, ani udać się na spoczynek, czuli potrzebę zastanowienia się nad fatalnemi wypadkami dnia i dodania sobie nawzajem odwagi. Zresztą potrzeba było poczekać na Smereckiego. Podeszli tedy pod zajazd Süsskinda Rosendufta, gdzie na dole znajdowała się winiarnia Abramka i tam martwili się myślą że największa na piętnaście mil wokoło poetka, z winy mieszkańców Klekotowa, narażoną została na kompromitację i śmieszność. Szkoda tylko, że myśleli zbyt głośno, bo w drugim pokoju znajdował się p. Bąbel, który słyszał każde słowo. Nakoniec nadszeł Smerecki, w najlepszym humorze i zapewnił ich, że wieszczka nad wszelką miarę zadowolona jest z przyjęcia, że mała nieakuratność nic nie znaczy i że najlepszym tego wszystkiego dowodem jest werwa, z jaką deklamowała, jak gdyby się przez miesiąc uczyła na pamięć wierszy, które przecież w tej chwili tworzyła.
— Ach prawda — rzekł Perła — jak ona spojrzała na pana, pytając: kto jest ten młodzieniec?
— Co mu sławy wieniec — dorzucił Smerecki.
— Owoc myśli tłumnych... — wymarzył p. Narcyz.
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.