wszedł w tej chwili z rozkazu p. hrabiego starosty aresztować p. Bąbla.
W sali, gdzie zwykle Klekotów składał ofiary na ołtarzu Muz, tego wieczora jedna tylko muza odbierała wszystkie hołdy. Sonata p. Bronisławy wypadła świetnie, niemniej jak drugi utwór, grany na cztery ręce z p. Molskim — śpiew p. Elżbiety był zachwycającym, ale Klekotów był już oswojony z tem wszystkiem. Cała jego uwaga skoncentrowaną była ku fotelowi, wybitemu czerwonym (wełnianym) aksamitem, a wypożyczonemu umyślnie od ks. proboszcza — na którym siedziała Ekstaza, rozmawiając głośno z dygnitarzami miejscowymi tak, że fortepianu i śpiewu nie wiele słyszano. Starosta uniewinniał się przed nią dość zręcznie ze wczorajszego swojego spóźnienia się na dworzec, utrzymując żartem, że nie dowierzał sobie, czy zdoła sprostać zadaniu, że wysłał przeto „młodzież“ na pierwszy ogień. P. Narcyz, który stał w pobliżu, zarumienił się, a gdy wieszczka z wdzięcznym uśmiechem podała mu rękę, omal nie zemdlał ze wzruszenia. Wszak pierwszy raz w życiu patrzył oko w oko takiej znakomitości!
Na koniec przyszła na nią kolej. Wstała, i... braknie mi słów, ażeby dać wyobrażenie o tem co nastąpiło. Dosyć powiedzieć, że wygłosiła legendę wierszowaną, osnutą na tle
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.