— Nie wiedziałam — rzekła sznurując usteczka p. Bronia — że pan Narwański (zwykle mawiała: p. Narcyz) taki amator pseudonimów.
— Panno Brońciu, na miłość Boga, przysięgam pani! — wołał p. Narcyz, składając ręce.
— O ja nie pseudonim, proszę się nie przysięgać!
— Ależ panno Brońciu!
— A Bąbla pan mało nie zabił za jej honor, a kiedy (szlochanie) ten stary prezydent sądu powiedział o mnie u starosty, żem (ponowne szlochanie) głupia gąska, to nic?
— Przecież, panno Brońciu, niepodobieństwem jest, ażeby magister farmacji bił prezydenta sądu! starego, poważnego człowieka!
— Tak, tak, on poważny człowiek, a Ekstaza pseudonim, a ja (płacz) głupia gąska!
Ale mniejsza i o takie sceny, to się między zakochanymi łatwo naprawia, zwłaszcza gdy pan Narcyz swojego czasu dopiero na usilne prośby panny Brońci przysiągł jej, iż nie zrobi awantury z prezydentem sądu za jego wyrok o jej eruducji i ogólnym rozsądku.
Mniejsza i o to, że nazajutrz, po koncercie na którym Ekstaza deklamowała jak z nót to, co stało w zgubionym manuskrypcie, a p. Brońcia znowu grała sonatę jak anioł, pan Narwański otrzymał list, że p. X. aptekarz w Dzidowie, mieście równie znacznem jak Kle-
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.