bardzo podrzędną — ot, niby starsza klucznica. Gdybyś mógł wstrzymać się i jakoś tak zakręcić, abyś jej nie nazywał ciotką, byłoby najlepiej: zresztą jest ona tylko daleką kuzynką nieboszczki twojej matki, i nie wiem, zkąd przychodzi do tego tytułu. Pamiętaj, co ci mówię.
Pamiętałem doskonale. W Bałabanowie przesiedliśmy się na wózek wujaszka, bo mimo ostrej zimy, sannej drogi jeszcze nie było, i wylecieliśmy jak z procy z zajazdu żydowskiego, roztrącając ludzi na rynku. Objawiłem pewien niepokój, na co wujaszek:
— Ho, ho, nie bój się! Ja i mój Dubyna zajedziemy choćby czartu w same gardło!
O tym Dubynie, stangrecie wujaszka i o jego wielkich czynach nasłuchałem się już niemało opowiadań przez drogę, obecnie zaś uwierzyłem, że doprawdy zajedzie on raczej do czarta w samą paszczę, niż do Poduminiec. Jak z zajazdu, tak potem z rynku, wylatywaliśmy różnemi ulicami i z biedą wracali napowrót, nim się Dubynie udało skierować na właściwą drogę. Za to teraz pędziliśmy prosto, dobrym murowanym gościńcem, obok którego na prawo i na lewo ciągnął się step zaledwie okiem zmierzony, po obu stronach obramowany widzialnym zdala lasem.
Widziałem, że na prawo i na lewo las
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.