do gościnnego pokoju, ażebyśmy się mogli nieco odświeżyć. Pokój był oczywiście nieopalany tej zimy, a famulus, który nam świecił, omal się nie przeżegnał z przerażenia i zdziwienia, gdy mu kazałem podać sobie wody do mycia.
Smutno mi wyznać, że i wujaszek także zgorszył się tem mojem żądaniem, jak gdybym był zapragnął jakiegoś nadzwyczaj wykwintnego kosmetyku. Bądź co bądź, umyłem się i przebrałem — poczem w nowym zgrabnym tużurku, białej kamizelce, jasnych pantalonach i z klakiem pod pachą przedstawiony byłem paniom.
Nie widzę potrzeby rozpisywania się o nich zbyt szeroko. Pani Szczebiotyniecka, mutatis mutandis, zakrawała coś trochę na Płachcinę z Kollokacyi Korzeniowskiego; mówiła tylko nieco lepiej po francusku i była mniej karykaturalnie przystrojoną — ale za to miała większe pretensje do młodości i piękności. Panna Teodolinda Szczebiotyniecka była typem młodej szlachcianki wychowanej w zakątku przez tanią guwernantkę pod okiem matki, której młodość sięgała czasów z przed roku 1830 i która gdyby była nie zapomniała, jak ją samą chowano, nie wiele byłaby miała do pamiętania. Dosyć, że pełnoletniej już niemal pannicy nie odzwyczajono od rażącego bardzo szeplenienia, które pozwalało przypuszczać że ma jakiś defekt
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.