w którymś z organów mowy; że nie nauczono jej modulować głosu tak, aby przynajmniej nie raził zbyt nieprzyjemnie delikatniejszego słuchu, nie nauczono jej trzymać się prosto, nie dłubać widelcem w zębach, nie skarżyć się przy gościach na dolegliwości gastryczne itd. Zresztą twarz i figura była niczego, a temperament wydał mi się łagodny i dobroduszny. Do tego Szaranówka, Wilkowce i sporo gotówki, jako też wieloletność pozwalająca obejść się bez opiekunów i sądów — jednem słowem, nie minęło pół godziny, a byłem zdecydowany jak najprędzej iść do ołtarza.
Ale, było jedno „ale“. Zastaliśmy gościa w domu, który nas wyprzedził. Był nim pan Józef Skoczypłocki, właściciel Jaworka, mający lat blisko 40 — zresztą niby młodsze wydanie mojego wujaszka, jeno nie nosił pistoletów w cholewach i był bardziej flegmatycznego usposobienia. Rozgościł się był na dobre i rozmawiał z panną jak dawny znajomy, często nawet półgłosem.
Na szczęście, uczyniłem zadość szumnej rekomendacji, jaką wygłosił mój wujaszek, lepiej niż jego „Dubyna“. Na zapytanie pani Szczebiotynieckiej, czy jestem z Podtemeryczyńskich herbu Nałęcz odpowiedziałem dumnie, że jestem Suche-Komnaty. Przypadkiem Szczebiotynieccy byli także tego herbu, o którego początkach
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.