Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pilnuj! stój! Pal! była komenda wuja.
Nie wiem, co mi przyszło do głowy, chwycić strzelbę, wyskoczyć z sanek i przyklęknąć z tyłu na desce, ażeby się lepiej złożyć do zająca, który wśród gęstego już zmroku i gęstej zamieci, z rzadką jak na zająca flegmą pomykał poprzed konie w podskokach, do których go głęboki a miękki śnieg zmuszał. Zaledwie zdołałem odwieść kurki, gdy wujaszek dał już ognia raz i drugi z sanek, a jednocześnie deska wysunęła mi się z pod kolan i nakryłem się jak to mówią nogami, wypalając z obydwu lufek w powietrze. Byłoby to pół biedy, gdyby nie konie wujaszka, które ruszyły z miejsca i przyprawiwszy mię o ten szwank, przerażone strzałami, objechały mię najpierw w kółko, wtłaczając mię coraz głębiej w śnieg — poczem poleciały światami. „Sybirskie nosorożce“ kochanego wuja ochroniły mię od ich kopyt, ale sprawiły także że bardzo długo nie mogłem zerwać się na nogi pod ich ciężarem.
Gdy mi się to w końcu udało, miałem jeszcze drugi ambaras z moim pince-nez, na który i poza który nalepiło mi się mnóstwo śniegu, podczas gdy tasiemka zaplątała się tak, że go z nosa zdjąć nie mogłem. Przezwyciężyłem i tę trudność i w końcu zdołałem rozpatrzyć się w sytuacji.
Była to sytuacja — bez wyjścia. Przez