mój konterfekt, nie będę opowiadał — dosyć że w końcu natrafiłem na coś, co mi się wydało zrębem w lesie, porosłym tu i ówdzie niskiemi drzewami. Parę razy wśród mojej wędrówki słyszałem w dali coś nakształt wycia, teraz przyszły mi na myśl zwykłe tego tonu sprawcy, wilki. Ba — uszedłszy parę kroków, ujrzałem opodal najwyraźniej w świecie dwa tuż obok siebie iskrzące się przedmioty. Widziałem już raz w życiu wilka w nocy i pamiętam dobrze, że w ten sposób błyszczą jego oczy. Machinalnie odwiodłem kurki, wymierzyłem jak mogłem, w środek między dwa światełka i — klap! klap! przypomniałem sobie, że moja flinta wypaliła, gdy wywracałem koziołka z sanek.
Okrzyk zgrozy wyrwał mi się z piersi — oglądnąłem się za najbliższem drzewem; ale w ciężkiem futrze, z klakiem pod pachą i dubeltówką w ręku, nie podobna mi było wdrapać się na nie. Zrzuciłem futro, cisnąłem dubeltówkę i klak, i we fraku i białej krawatce ze zwinnością małpy znalazłem się na bezpiecznej gałęzi. W tej samej chwili ozwało się zawzięte szczekanie pół tuzina psów, które przypadły pod moje drzewo i natrafiwszy na futro, posiadały na ziemi i zaczęły wyć przeraźliwie.
Teraz dopiero dowiedziałem się, że sybir-
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.