Słyszeliśmy, jak kupiec szeptał nowoprzybyłym wskazując nas nieznacznie, że „ci panowie zaraz pójdą“. Słyszeliśmy jak Tyndakowski wyrzucał mu głośno, dla czego nie zaprowadzi „des cabinets séparés, jak za granicą, ażeby człowiek mógł przyjść na śniadanie w przyzwoitem towarzystwie. Tu znowu dostało się nam parę pogardliwych spojrzeń, poczem ziewając i wyciągając się po krzesłach, jaśnie wielmożni nowo przybyli poczęli zamawiać rozmaite wiktuały i wina, wcale kosztowne, ale których szczegółową enumerację opuszczam, bo ją czytelnik znajdzie w każdym cenniku kupieckim. Widziałem jak się Łąkiewicz czerwienił podczas całej tej sceny, jak gotów był odezwać się z czemś niepotrzebnem, ale udało mi się wstrzymać go giestem i wzrokiem. Dopiero gdy się jaśni państwo rozgościli, tylko już od czasu do czasu spoglądali z wysoka, czyśmy sobie jeszcze nie poszli, przystąpiłem do prologu zemsty, która wrzała w moim łonie. Zadzwoniłem i zamówiłem jeszcze pół butelki porteru, dając tem samem do zrozumienia, że nie myślimy „pójść zaraz“. Kupiec nie mógł powiedzieć że nie ma porteru ale próbował podobnoś zniecierpliwć nas i zniewolić nas tym sposobem do uwolnienia od naszej obecności tych panów, którzy dawali więcej utargować a pragnęli być sami. Złość nasza była wszakże większą, czekaliśmy cierpliwie
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.