całą pół godziny, a po jej upływie zadzwoniliśmy znowu i zapytaliśmy, czy może w ogóle brakło już porteru w handlu? To skutkowało, porter pojawił się nakoniec, i degustowaliśmy go powoli i z wielkiem namaszczeniem, chociaż był szkaradny. Przez cały ten czas, przy stole lordów toczyła się rozmowa — zresztą bardzo nie ciekawa — ale przeplatana mniej lub więcej wyraźnemi i zręcznemi alluzjami do niehrabskiej kondycji mojej i Łąkiewicza. Spamiętałem dotychczas tylko dwa szczegóły. Najpierw, po-wujance hrabia zrobił spostrzeżenie, iż ponieważ Wielkanoc tego roku przypada tak wcześnie, i zapusty były nader krótkie, więc w „towarzystwie“ odbędzie się jeszcze parę zabaw zaraz po świętach. Na to zauważył prawie-hrabia, że między innemi hrabstwo N. mają zamiar dać bal en forme, w ciągu przewodniego tygodnia, że już nawet otrzymał zaproszenie i że go sobie panna Marja zamówiła do pierwszego kadryla. Wiedziałem że to nieprawda, ale Tyndakowski nie wiedział, owszem, odparł z najzimniejszą krwią, że jest także zaproszonym, ale nie wie czy będzie bo jedzie właśnie dziś wieczór na święta do ciotki i wróci dopiero we wtorek rano. To wiedziałem, było prawdą. W jednej chwili, szatańska myśl przyszła mi do głowy. Dopiłem do dna moją szklankę, dałem znak Łąkiewiczowi, i wyszliśmy.
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.